poniedziałek, 15 września 2014

"Wspaniałe Stulecie" (2011 - 2014) - w sułtańskim seraju (aktualizacja)

AKTUALIZACJA (19.11.2015)
4 grudnia ukaże się moja nowa powieść. Akcja trylogii historycznej zatytułowanej "Ferit. Aga janczarów" osadzona jest w Imperium Osmańskim za panowania sułtana Murada II oraz jego syna, Mehmeda II. 



Idea powieści zrodziła się podczas mojej motocyklowej wyprawy do Izraela w roku 2013, o której poczytać można na stronach Motormanii:
Bardzo polecam!


"Wspaniałe stulecie" (2011 - 2014) - w sułtańskim seraju
Nie miał łatwego zadania Sulejman przejmując tron po ojcu Selimie pierwszym tego imienia, który z zadziwiającą łatwością zdobył sobie przydomek Groźny. Trudność w przejęciu władzy nie wiązała się z większymi problemami, z jakimi borykało się imperium Osmanów, lecz z samym faktem rządzenia, które - jeśli wierzyć zapisanym w historii wyznaniom wielu władców - najczęściej bywa ciężkim brzemieniem.

Przed równie trudnym zadaniem stanęli tureccy scenarzyści, którzy postanowili oddać wielkość Sulejmana Wspaniałego - bo tak zapisał się ów sułtan w historii świata - podczas 139 odcinków serialu telewizyjnego “Wspaniałe Stulecie”. Nie budziłoby to aż takiego podziwu, gdyby nie fakt, że każdy z tych odcinków trwa godzinę i czterdzieści minut, a finałowy niemal trzy godziny.
Ta wywołująca szczery entuzjazm wśród setek milionów widzów opera mydlana rozpoczyna się w roku 1520 w okolicach Manisy, gdzie Sulejman wraz ze swym czakrydży baszym (naczelnym sokolnikiem), przyjacielem i niewolnikiem (jak wszyscy na sułtańskim dworze) Ibrahimem przepędza czas na polowaniu. Wieść o śmierci ojca, Selima I Groźnego nakazuje mu natychmiast pospieszyć do Stambułu, aby tam przejąć należną mu władzę…
Ibrahim Pasza (Okan Yalabik)
Niemal w tym samym czasie do Stambułu zmierza kobieta mająca w życiu Sulejmana oraz Ibrahima odegrać niezmiernie ważną rolę. Ten drugi niebawem zostanie w sułtańskim seraju has-oda-baszym (naczelnym kamerdynerem*), a następnie - ku swojej, niestety, zgubie - wielkim wezyrem, co dokładnie zostało opisane na kartach historycznych opracowań. Dziewczyna ma na imię Aleksandra, choć wkrótce sułtan nazwie ją Hürrem, czyli radosna, czyniąc z niej przez początkowo niechciane małżeństwo najważniejszą kobietę w państwie Osmanów.
Roksolana (Meyrem Uzerli)
Każdy kto choćby w minimalnym stopniu zapoznany jest z kolejami losu Sulejmana Wspaniałego będzie odczuwał grozę niemal od początkowych scen, grozę wszechobecną: czającą się w zakamarkach haremu, podczas obrad Wielkiego Dywanu**, czy w chwilach wydawałoby się niezobowiązujących konwersacji niemających wiele wspólnego z problemami życia i śmierci, które w pałacu sułtana zdawały się nabierać coraz to nowych znaczeń.

Sulejman Wspaniały (Halit Ergenc)
Z detaliczną precyzją - choć w mydlanym klimacie - przedstawiona we “Wspaniałym Wieku” została magia osmańskiego stylu rządzenia, jakże odrębna od tej obowiązującej w ówczesnej Europie. A pachnie ta magia bezwzględnością, dwulicowością, okrucieństwem, ale też i różaną wodą, pięknem poezji, potęgą architektury (Sinan Budowniczy) oraz militarnym rozmachem prowadzonych przez Sulejmana kampanii wojennych. Nie zawsze jednak udanych (Wiedeń, Malta).
Przede wszystkim w tej produkcji ukazani zostali ludzie z najbliższego otoczenia Władcy Wiernych - ze wszystkimi swoimi pasjami, namiętnościami i marzeniami mającymi pomóc im zawędrować do efemerycznej krainy spełnienia, choć to przecież niemożliwe.  

Pierwszy odcinek z angielskimi napisami: 

PS. "Wspaniałe Stulecie" zawitało w Polsce. Serial emituje TVP1 i w przeciwieństwie do wersji tureckiej odcinki trwają 60 minut. Wersja online: http://vod.tvp.pl/seriale/obyczajowe/wspaniale-stulecie


 
*Wydawałoby się, że funkcję naczelnego kamerdynera traktować by można z przymrużeniem oka, jednak była to jedna z ważniejszych funkcji w seraju sułtana i gwarantująca niemal całodobowy do niego dostęp. W seraju, gdzie plotka była równie groźna jak obnażony miecz, nie było to bez znaczenia.  

** Najprościej mówiąc: rada ministrów, choć z całą pewnością nie z uprawnieniami znanymi ze współczesnych rządów demokratycznych.  

czwartek, 4 września 2014

"Fetih: 1453" (2012) - strategia zdobywcy

Jego narodzinom towarzyszyły podobno specjalne znaki: klacze rodziły po dwa źrebaki, pola dawały plony cztery razy do roku, drzewa uginały się od nadmiaru owoców, a kometa przecinająca dostojnie bezkres nieba podkreślała wagę wydarzenia. Był niewątpliwie jedną z tych postaci, których Historia zapomnieć nie potrafi, a nawet jeśliby podjęłaby takie próby, nikt nie potraktowałby ich na serio.


Dzieje jego życia – ze specjalnym podkreśleniem majowych dni roku 1453, kiedy to układ sił na świecie skłaniał się ku nieubłaganym zmianom, a Starożytność wciąż, choć z coraz słabszą mocą reprezentowana przez Cesarstwo Bizantyjskie nieśmiało dopraszała się Nowożytności – opowiada turecki film "Fetih: 1453", który w ciągu 280 mijających bardzo szybko minut buduje mit właściwy tego typu produkcjom. 


Idee wielkie rodzą się z pewnością w lęku przed ich konsekwencjami, jednak paradoksalnie strachu nie odczuwają. Tylko przecież człowiek odważny, zdyscyplinowany i ukierunkowany na jasno sprecyzowany cel ostatecznie go osiąga nawet, jeśli miałby czekać na niego ponad półtora miesiąca pod niezdobytymi wcześniej i ociekającymi krwią murami Konstantynopola, stolicy pławiącego się w zbytku i rozpuście Cesarstwa Bizantyjskiego.  


Z budzącą podziw skrupulatnością przygotowywał się sułtan Mehmed II do śmiałego podboju. Wbrew sobie klękał na kolana, oddawał cześć i daninę nierzadko wzbudzając pogardę podwładnych, jednak w tej polityce uległości była siła, która w swoim czasie miała go z kolan podnieść i zmusić oponentów do uznania jego wyższości przejawiającej się chociażby w politycznej dalekowzroczności podpartej zdolnością wybaczania nawet tego, co w myśl innych uchodziło za niewybaczalne.


Z początkowym zdumieniem transformującym się w zachwyt z każdą mijającą klatką tureckiej mega produkcji śledziłem losy przyszłego Zdobywcy. Zachodziłem w głowę nad formą filmu, nad jego specyficzną, jakże odległą od europejskiej stylistyką przywodzącą na myśl pastelowe, tryskające doczesnym i wiekuistym szczęściem ilustracje w publikacjach Świadków Jehowy. 
Kiedy już dziwić się przestałem, kiedy zaakceptowałem to, czego zmienić żadną miarą nie mogłem, dałem się porwać przykuwającej uwagę opowieści o drodze jednego mężczyzny wiodącej od rodzinnego Edirne do murów miasta, które po długotrwałym, okupionym tysiącami ofiar oblężeniu miało stać się jego niepodważalną własnością i podwaliną potężnego imperium. 
Sułtan Mehmed II tytułowany po wydarzeniach przedstawionych w filmie Zdobywcą i jego losy podkreślone podniosłą muzyką przypomniały mi o nieśmiertelnej tezie, w myśl której każdy naród – z mniejszym, bądź większym patosem – opowiada swoją własną wersję historii.
Byłoby czymś niestosowanym odbierać to prawo tureckim twórcom.

poniedziałek, 1 września 2014

"Śmierć Samuraja" ( 2011) - potęga remake'u*

„Można żyć, kiedy żyć się godzi, i umrzeć, kiedy umrzeć trzeba", wg tej zasady postępowali w dawnej Japonii samurajowie, dla których honor, tuż po wierności, był główną wartością wyznawaną w sposób bezwzględny i niepodlegający dyskusji. 
Życie nie jest czarno-białe, taką maksymą kierował się podczas realizacji "Śmierci Samuraja" Takeshi Mike, pozwalając odnieść wrażenie, że dzięki niej zawalczył z etosem niewzruszonego wojownika lojalnie wypełniającego polecenia szoguna, poddał w wątpliwość kodeks bushido oraz podkreślił, że kwestie honorowe w pewnych momentach życia mogą ustąpić miejsca innym, równie ważnym kwestiom. 
Kluczową sceną wprowadzającą widza w film jest seppuku popełniane przez Motome. W rytuale tym nie byłoby nic dziwnego, gdyby samuraj nie próbował dopełnić swojego losu drewnianym ostrzem tantô, podczas gdy zazwyczaj to metal sztyletu wnikał we wnętrzności i rozrywał je najlepiej jednym precyzyjnym pociągnięciem z lewa na prawo.
Zaledwie kilka godzin przed swoją śmiercią pojawił się Motome w domu pana Kageyu i przedstawiając się, jako ubogi samuraj nie godzący się z biedą hańbiącą jego stan, poprosił o udostępnienie dziedzińca, aby tam mógł zakończyć swój żywot w sposób honorowy, przynosząc przy okazji zaszczyt domu pana Kageyu.
Niedługo potem progi domu, w którym skonał Motome przekracza Hansiro i pewnym głosem artykułuje pragnienie dokonania żywota na podobno gościnnym dziedzińcu wielkiego możnego. I tak oto rozpoczyna się opowieść w opowieści… 
W japońskim dramacie, którego nie potrafię nazwać inaczej jak majstersztykiem, wspomniany już dziedziniec staje się trampoliną do skoku w przeszłość i prześledzenia w istocie nieskomplikowanego losu Motome i Hansiro wypełnionego tym wszystkim, czym los zazwyczaj bywa wypełniony: próbami wytrwania do kolejnej i mocno wyczekiwanej wiosny.
Okrucieństwo Takeshi Mike – reżysera znanego z zamiłowania do drastyczności, o czym przekonać się można m.in. w takich filmach jak Gra wstępna (1999) czy Ichi Zabójca (2001) – nie polega tylko na dosłownym epatowaniu przemocą, choć w jego twórczości jest ona wszechobecna: okrucieństwo wydaje się być perfidniejszego sortu, jest bowiem emocjonalne, a przed takim trudno się zazwyczaj obronić. 
Japoński reżyser w swoim filmowym opowiadaniu historii potrafi zabrnąć w te rejony serca i ducha, o których istnieniu pojęcia nie mają inni magicy od ruchomych obrazów, a kiedy już tam się znajdzie, rozmach jego opowieści, jej głębia, wywołują to, co najlepsze dzieła tej dziwnej planety: dreszcze oraz irracjonalne przeczucie, że sceny stające przed oczami w istocie bardzo bliskie są prawdy, nie tej jednak z kolorowej gazety czy roześmianego programu, lecz przesiąkniętej smutkiem, tak jak tylko prawda potrafi być przesiąknięta.  
*Film jest remake'em filmu Masakiego Kobayashiego "Harakiri" z 1962 roku