poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Theeb (2014) - pustynia, dziecko i sprawy ludzkie

Jest Theeb małym chłopcem obserwującym świat spod bujnej, czarnej czupryny. Po stracie ojca, cenionego wśród Beduinów szejka jego wychowaniem zajmuje się brat, Hussein. Spokojne życie wśród słońca i wielbłądów zakłóca przybycie niezapowiedzianych gości – Beduina z sąsiedniego plemienia wraz z angielskim żołnierzem wypełniającym zadanie w imieniu brytyjskiego monarchy, choć z pewnością niewielkie miał o tym pojęcie sam przywołany, z Bożej łaski Król Zjednoczonego Królestwa, Jerzy V.



Trwa I wojna światowa, której echa docierają nawet na pustynię zamieszkiwaną przez Theeba, pustynię kontrolowaną przez poszukujące końca swego istnienia Imperium Osmańskie. Wiedzie przez nią szlak do Mekki, a także ludzka chciwość i zaborczość, z którą to skonfrontować się będzie musiał mały chłopiec, choć z pewnością wolałby płatać figle i psoty, celebrować dziecinność, na jakiej i tak prędzej czy później łapę położy dorosłość. Zrobi to jednak znacznie wcześniej niż Theeb mógłby się spodziewać.


Zrealizowana w pięknych, surowych, jakże obcych Europejczykowi plenerach produkcja Zjednoczonych Emiratów Arabskich w prostych słowach próbuje opowiedzieć o świecie zbudowanym z plemiennych kodeksów moralnych, wielkiej pobożności, wśród których nierozerwalnie od zarania dziejów krążą ludzkie przywary niemiłe sercu żadnemu z bogów, jakich człowiek czcił podczas swojej długiej i krwawej historii.


Gdyby filmy podzielić wyłącznie na dwie kategorie – posiadające klimat i te rozpaczliwie i bezskutecznie usiłujące go posiąść, „Theeb” bez wątpienia znalazłby godne miejsce w pierwszej kategorii. Czerpiąc inspiracją – być może mimowolnie – z estetyki amerykańskich westernów w najlepszym stylu stworzył Naji Abu Nowar dzieło przykuwające wzrok, a przede wszystkim roszczące sobie całkiem zasadnie pretensję do bycia przypowieścią o wczesnej utracie dzieciństwa czytelną dla każdego kręgu kulturowego, innymi słowy: uniwersalną.