wtorek, 20 października 2015

"Rosewater" (2014) - w jednym wymiarze

Produkcje filmowe powstające w Islamskiej Republice Iranu doceniane bywają i szeroko komentowane na całym świecie. Najczęściej są to dramaty, w których irańscy reżyserzy specjalizują się od lat. Opowiadają w uniwersalny sposób o zawiłościach egzystencji, jaka przecież wszędzie boleć może tak samo. Niezależnie od reguł gry politycznej ustanawianych w ministerialnych gabinetach.  
  


Obok nich istnieją filmy wyprodukowane w innych państwach próbujące zająć stanowisko wobec zdarzeń, jakie w Iranie zaszły oraz płynących z nich konsekwencjach. Najczęściej w sposób jednowymiarowy, czyli subiektywny. Takim obrazem z pewnością jest dramat “Rosewater” w reżyserii Johna Stewarta, który do tej pory mierzył się najczęściej z kinem lżejszym, komediowym.
Osadzona w Teheranie akcja przybliża głośne w świecie aresztowanie irańskiego dziennikarza mieszkającego od lat w Londynie i tam wypełniającego wolę przełożonych w tygodniku, który w Wielkiej Brytanii i wszędzie indziej nazywa się Neewsweek i powszechnie uznawany jest za medium opiniotwórcze.
W filmie pełnym uogólnień i wyraźnych podziałów na dobrych i złych, reżyser próbuje zabrać głos wobec przemian zachodzących w Iranie w chwili, gdy Maziar Bahari zostaje osadzony w więzieniu za - wg władz Iranu - zbytnie zbliżenie się do odbywających protestów przeciw wyborom prezydenckim z roku 2009.  
I to, rzecz jasna, jest złe i godne potępienia, bowiem dziennikarz, a zwłaszcza akredytowany korespondent zagraniczny - jak wiemy - zajmować ma się komentowaniem zachodzących wydarzeń przy pomocy dostępnych mu środków. W tym wypadku kamery video.


Intencje reżysera są w pełni czytelne, zrozumiałe i chwała im za to, jednak bardzo gruba kreska, jakiej użył do oddzielenia bohaterów dobrych od złych przywodzi na myśl filmy propagandowe nieistniejących już państw.  


Nie oznacza to jednak, że “Rosewater” jest filmem nieudanym, gdyż ma wiele dobrych momentów wiążących się zarówno z akcją, jak i grą aktorską. Zwłaszcza Gaela Garcii Berlana, który wcielił się w postać Bahariego w sposób, który ucieszyć może niejedno serce.


Bardzo jednak chciałbym zobaczyć - życzenie to powieliłbym w odniesieniu do wielu filmów zaangażowanych - obraz, w którym ścierać się będą dwie nakreślone racje, a plastikowe etykiety, schematy i uogólnienia powielane w miliardach w internetowych komentarzach zostaną zastąpione obiektywną narracją.
Ale to chyba jest trudne do zrealizowania.