poniedziałek, 19 września 2016

"Stranger Things" (2016 -) - Coś na rzeczy

Historia opowiedziana w ośmiu odcinkach pierwszego sezonu doskonałego serialu rozgrywa się w czasach, kiedy Stany Zjednoczone Ameryki Północnej zwane dalej Ameryką z elitą rządzących na czele szykowały się na śmiertelne bój ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich zwany dalej Ruskimi. Prężyły się w silosach ruchomych i nieruchomych pociski międzykontynentalne zwieńczone głowicami jądrowymi gotowymi zgotować los, jaki przypadł w udziale nieszczęśnikom z Nagasaki i Hiroszimy.


Niektórzy z Amerykanów eksperymentowali, a tak przynajmniej twierdzą bracia Duffer, twórcy serialu “Stranger Things”, który dla wszystkich przeżywających dzieciństwo w cudownych latach osiemdziesiątych w towarzystwie “Gwiezdnych Wojen”, “Indiany Jonesa”, “Goonies”, “Obcego”, horrorów klasy A i B z przewagą tych drugich oraz muzyki Johna Carpentera, a także jego obrazów z “Coś” na czele powinien być produkcją co najmniej obowiązkową.    
Bo po prawdzie - choć Ruscy w serialowym tle zdają się odgrywać niepoślednią rolę - o Coś się w serialu rozchodzi…


A jest ono mroczne i tajemnicze, odległe, a jednocześnie bliskie, namacalne, ale także nie dające się dotknąć: szydercze i kpiące, potworne w swej nienasyconej istocie, wdzierające się w życie kilku gimnazjalistów zafascynowanych grami fabularnymi, Tolkienem i “Gwiezdnymi Wojnami”, czyli tym czym w latach osiemdziesiątych zajmowało się mnóstwo nastolatków.
A kiedy Coś zaistniało w życiu dzieciaków lawina wydarzeń zmiotła ich dotychczasowe wyobrażenie o rzeczywistości, wywróciła je na drugą stronę, za którą prawda objawiła się w swojej najstraszliwszej i budzącej grozę formie.  


Od pierwszego odcinka - jak to powiadają niektórzy recenzenci - “nie ma miejsca na nudę”: zaginięcie Willa Byersa (Noah Schnapp) wytrąca z utartych szlaków nie tylko jego rodzinę ze specjalnym uwzględnieniem matki, Joyce (niezwykle w tej roli dramatyczna i niemalże teatralnie histeryczna Winona Ryder, której gwiazda być może znów zajaśnieje mocniej na firmamencie aktorskiego nieba), ale i miejscową policję pod wodzą surowo doświadczonego przez życie komendanta Jima Hoppera (David Harbour).


A potem jest - jak często mawiają recenzenci - “już tylko lepiej”. Tzn. gorzej dla mieszkańców małego miasteczka, gdzie rozgrywa się serialowa opowieść, bo za wszystkim, co się dzieje mogą stać przecież nieobliczalni Ruscy, o których już coś się tu przebąknęło.  
Wiele może się w “Stranger Things” podobać, a już na pewno to, że specjaliści od castingów zrezygnowali z typowo hollywoodzkiej urody i koncentrując się na postaciach charakterystycznych wysupłali z tłumu juniorów serialowych Mike’a (Finn Wolfhard), Dustina (Gatten Matarazzo) i Lucasa (Caleb McLaughlin), którzy w perfekcyjny sposób oddali ducha dziecięcej solidarności, przyjaźni, strachu przed Ruskimi i przynależności do amerykańskiego narodu uwielbiającego wysoko łopoczące flagi usiane gwiazdami.


Jak się rzekło: zafascynowani światem fantasty i science-fiction, grami fabularnymi chłopcy nie mają pojęcia, że zło, z którym tak chętnie walczą bohaterowie ich dzieciństwa oraz oni sami w fikcyjnych światach czai się za przysłowiowym rogiem i jest nie mniej groźne, a może i nawet groźniejsze niż Demogorgon z “Dungeon & Dragons”. Jednocześnie - wraz z pozostałymi bohaterami “Stranger Things” - zdają się potwierdzać, że zrobić z wyświechtanych filmowych kalek trzymające w napięciu widowisko to naprawdę duże Coś.


niedziela, 4 września 2016

"Gomorra", Homole i maść z konopii

Musiał wiedzieć Roberto Saviano, że publikując opowieść o neapolitańskiej mafii śmiertelnie narazi się co bardziej radykalnym, jeśli nie wszystkim komórkom wieloletniej instytucji mającej niebagatelny wpływ na rozwój tych gałęzi gospodarki Italii, od których nie odprowadza się podatku dochodowego.
Wiedział, a jednak zrobił, co postanowił.


Pytania odwieczne
Świeżo po skończonej i z pewnością spóźnionej lekturze wydanej w 2006 “Gomorry” - cóż jednak znaczy te dziesięć lat wobec nieprzemijalności opisanych w książce zjawisk - a także po obejrzeniu serialu pod takim samym tytułem bliski byłem stwierdzenia, że w donosicielu - choćby i tym w imię zasad, prawdy, sprawiedliwości, itd, etc. - jest coś niesmacznego. Wydaje się być przecież “Podróż po imperium kamorry” regularnym donosem na pewną grupę ludzi, na nielegalny System, który istniejąc tuż obok tego zatwierdzonego oficjalnymi uchwałami i kodeksami robi to do czego został powołany: usiłuje wzbogacić się kosztem innych. I przypuszczam, że nikt mu w tym nie przeszkodzi, nawet jeśli z jego szeregów wykreślane będą kolejne nazwiska czy to przez policyjne działania czy wewnętrzne wojny klanów.   


Czyż jednak historia cywilizacji nie jest jednym wielkim pasmem wyzysku, rabunku dokonywanego w imieniu bądź bez imienia? Czy ktoś może to zmienić? Czy udaremnienie przez policję przemytu choćby i dziesięciu ton kokainy wprowadza nową jakość do zawiłych relacji stróżów prawa z tymi, którzy prawem gardzą i żyją wedle własnych reguł? Czy zeznania byłych bossów mafijnych zmieniły cokolwiek trwale w historii zorganizowanych grup przestępczych?


Cytując Saviano: “Aby ratować własną skórę Rocco został świadkiem koronnym. Po jego zeznaniach państwo zapewniło ochronę dwustu osobom (…) Na nic jednak zdała się ta współpraca. Zeznania “skruszonego” nie ułatwiły pracy prokuratury: nie udało się nawet zadrasnąć wierzchołka klanu”.
Aby należycie odnieść się do tego być może zbyt surowego stwierdzenia - donos czy nie donos? - zapakowałem na szesnastoletni motocykl produkcji japońskiej niezbędny, a skromny dobytek i przetransportowałem się do Krościenka nad Dunajcem. Tam na polu namiotowym Cypel w bezpośrednim sąsiedztwie tysiąca i jednej atrakcji umysł mój wydaje się być bardziej analityczny i płodny niż w oparach krakowskiego powietrza, z którego składu aktualnie doktoryzuje się co najmniej czterech przyszłych profesorów, bo o kopiowanych nachalnie pracach magisterskich nie ma co wspominać.

Widok na Cypel
Jadąc “zakopianką”, a później drogą nr 968 i dalej 969, próbowałem na poczet przyszłych dociekań ustalić najlepszą definicję donosiciela. Niepotrzebnie. Wystarczyło przecież zajrzeć do Słownika Języka Polskiego, aby przeczytać: “osoba, która obserwuje kogoś lub jakieś środowisko i donosi o tym komuś, zwykle w celu uzyskania jakichś korzyści; kapuś, denuncjant, denuncjator, konfident”.
Niby wszystko się zgadza. Ale z drugiej strony czy upublicznienie faktów powszechnie znanych policji, prokuraturze i zwykłym mieszkańcom Neapolu można uznać za donos? Czy głośne nazwanie złodzieja złodziejem, mordercy mordercą i obwieszczenie tego miastu i światu jest przejawem konfidencji?  


Realizm niemagiczny
Reżyserując w roku 1996 pierwszą część trylogii “Pusher” wzniósł Nicolas Winding Refn kino gangsterskie na zupełnie nowy poziom realizmu, na ten, do którego drzwi rok wcześniej zapragnęli zapukać autorzy manifestu Dogma 95. Wprawdzie Refn nie znalazł się wśród sygnatariuszy dokumentu, musiał znać naczelne zasady nowego sposobu opowiadania życia przy pomocy ruchomych obrazów, jak choćby tę naczelną: kamera ma obejść się bez statywu i nieustannie w ruchu podążać za bohaterami wydarzeń.  


Dalece serialowi “Gomorra” - którego drugi i definitywnie zakończony sezon niespecjalnie wróży powstanie kolejnego - do surowej formy “Pushera”, jednak podobnie, jak w duńskiej trylogii stopień realizmu jest wysoki, postacie wyraziste, scenerie naturalne i być może najbardziej przerażające. Dramat zaś umiejętnie to gaszony, to rozpalany przez scenarzystów - bo jest przecież “Gomorra” serialem dramatycznym bazującym na najbardziej spektakularnych fragmentach książki Saviano - choć nigdy nie przeradza się w horror, dla niemal wszystkich bohaterów staje się wcześniej czy później koszmarem.


Podobnie jak w książce serial kipi od barwnych typów ludzkich zatrudnionych w konglomeracie występku, gdzie jednego dnia jest się grzebiącym zmarłych wrogów, drugiego przez nieprzyjaciół pogrzebanym. Zło ukazane w serialu, zło przedstawione w książce wzbudza emocje skutecznie eliminując obojętność nawet u najbardziej gruboskórnych.  
Ale zanim powstał serial Roberto Saviano uwijał się na skuterze po Secondiliago i kąpiąc się we krwi ofiar trwającej w kamorze wojny zbierał informacje, kto z kim, kto przeciw komu czyniąc z setek nazwisk wersy w powstającej książce mającej obnażyć znaną wszystkim prawdę. I ta kronikarska precyzja wydaje się być równie przerażająca, co sam świst kul odbierających życie winnym i niewinnym, podejrzanym i podejrzewającym. Z biznesu innych, ze śmierci, narkotyków, z biedy, nędzy, z marzeń nastolatków zatrudnianych przez mafię uczynił swój interes. A potem sprzedał temu, kto dał więcej. Chcąc nie chcąc, stał się częścią Systemu.


Nie przemawia przecież w “Gomorze” socjolog przy pomocy naukowych kluczy otwierający drzwi porządku rzeczy, lecz człowiek-oskarżyciel próbujący wykrzyczeć to, o czym zwykło się głośno milczeć i milcząco omawiać.
Donos czy nie donos?
We współczesnym świecie: cynicznym, androidowym, sprowadzanym do facebookowego, koniecznie zabawnego obrazka coraz trudniej uwierzyć w czystość intencji i serca, w nieskalaność przekonań, w bezinteresowność przekazu. Zresztą, każdy ma prawo do własnego osądu.
I sądzi.
  
Martwe natury
Szedłem z Krościenka w stronę Jaworek w towarzystwie bezchmurnego nieba. Rozlewało się po nim bezczelnie słońce nie dając miejsca na kawałek choćby chmury. Sunęły obok busy z turystami. Zieleniły się łąki i lasy. Błękicił Dunajec. Wyruszali na pierwsze kursy pienińscy flisacy, a mnie dręczyło nie rozstrzygnięte pytanie: czy “Gomorrę” należy traktować, jako donos tak jak robią to kamorryści, czy może przejaw najgłębszego humanizmu dwudziestosiedmiolatka - bo tyle lat liczył sobie autor “Gomorry” w chwili premiery książki - próbującego uratować to, co jest nie do uratowania, jak z pewnością uczynili to redaktorzy naczelni niedzielnych wiadomości i sobotnich popołudniówek?   


Wąwóz Homole nie powstał w ciągu jednego dnia. Formował się latami, milionami lat. Jego niewzruszone piękno przetrwało wszystkie możliwe zawieruchy. Neapolitańska mafia zawiązana w 1820 roku w więzieniach potrzebowała znacznie mniej czasu, aby udowodnić swoim członkom, że pięknie jest wzbogacać się nie zważając na nic, ani na nikogo.  



Osiedle Secondigliano nie może poszczycić się tak długą historią, jak Wąwóz Homole. Zaprojektowane w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia zbudowane zostało w przeciągu dwóch kolejnych dekad. Dobitnie przedstawione w serialu blokowiska wydają się górować nad wszystkimi i determinować ich poczynania. W nich przechowuje się narkotyki, broń. Tam załatwia się interesy. Przed nimi dziecięce czujki ostrzegają o przybyciu nieproszonych gości.




W przeciwieństwie do pienińskiego wąwozu nie widać tam rzadkich okazów fauny i flory. Kokaina i haszysz to normalność. Wśród martwych blokowisk na swoim skuterze jeździł Saviano i skrupulatnie notując zastaną rzeczywistość rozmyślał. Bo i było nad czym. Kto? Kogo? Z kim? W jakim celu? Powstała później z tego wyliczanka podparta stenogramami podsłuchanych przez policję rozmów okraszona rozważaniami nad istotą nędzy i zbrodni, które od wieków nieustannie kroczą ze sobą w parze. W sam raz dla maluczkich cieszących się podczas lektury książki, że świat w niej przedstawiony jest im obcy. I że wśród wyznaczonych ustawowo roboczogodzin zapomnieć będą mogli, o tym, co czytali.  


Łańcuchy pokarmowe
Z wielką radością odnotowałem podczas drogi powrotnej z Jaworek do Krościenka obecność podjadających na łące bocianów powoli szykujących się do długiego lotu, który za sprawą niezbyt mądrych ludzi z Libanu nie dla wszystkich tych niezwykłych stworzeń okaże się fortunny. Precyzyjne sztychy zadawane podmokłemu podłożu długimi dziobami mimo iż miały w sobie coś mechanicznego i tak emanowały dostojeństwem i gracją. Nawet na dwóch patykowatych nogach biało-czarno-czerwone ptaki przypominały londyńskich arystokratów epoki wiktoriańskiej.


Zabijają, bo muszą, pomyślałem, gdyż jeśli tego nie uczynią, skażą się na zagładę, a na to instynkt samozachowawczy z pewnością im nie pozwoli. Dlatego zabijają, powtórzyłem z uporem. I będą zabijać. Króliki i myszy. Żaby i raki.
Bohaterowie “Gomorry” postępują tak samo. Zabijają, kiedy muszą. W przeciwieństwie jednak do bocianów odbierają życie nawet w sytuacjach, w których nie jest to konieczne. Przypomina się znamienna scena, kiedy w serialu Ciro każe zastrzelić Gennaro narkomana, tak, aby młody syn bossa mógł spojrzeć śmierci w oczy, zaznajomić się z jej magią, aby weszła mu w krew, gdyż bez niej w życiu, które wybrał zostanie zdeptany.  


Siedząc wieczorem nad Dunajcem przy moście w Krościenku zauważyłem, że po drugiej stronie rzeki na dachu jednego z domów bociany uwiły sobie gniazdo. Nagle dostrzegłem zlatującego z przestworzy biało-czarno-czerwonego ptaka. Zataczał dostojnie szerokie pętle nad gniazdem ani razu nie poruszając skrzydłami, podczas gdy skrzydła przelatujących obok kaczek rozpaczliwie młóciły powietrze, aby utrzymać je na żądanej wysokości. W neapolitańskim Secondigliano krąży się podobnie. Wokół bloków. Robią to dilerzy na skuterach, czujki dilerów na skuterach. Skutery są wszędzie. Wprawdzie niewiele jest w tym dostojeństwa, lecz płyną z tego wymierne korzyści finansowe. A już na pewno dla bossów.   
  
AAA. Maść na duszę. Poszukiwana
Naprzeciw Sromowców Niżnych, po drugiej stronie kładki nad Dunajcem łączącej Polskę ze Słowacją znajduje się miejscowość Czerwony Klasztor. Oprócz słynnego muzeum znaleźć można tu kilka sklepów, w których polscy turyści z wielką chęcią zaopatrują się w napoje odmieniające świadomość, zwłaszcza te wysokoprocentowe oraz wszelkiego rodzaju maści ziołowe konserwujące wszystko to, czego wspomniane napoje zakonserwować nie potrafią. Szeroka gama olejków i maści wytwarzanych na bazie konopi indyjskich cieszy się nie byle jaką popularnością, bo podobno wykazuje się wielką skutecznością w walce z przewlekłym bólem stawów czy kości, jakie dosięgną wcześniej czy później każdego. A już na pewno ludzi starszych pamiętających przemówienia Gomułki.  


W Neapolu handel marihuaną zostawia się nastolatkom. Starsi nie chcą się w to bawić. Wyznaczają sobie inne cele. Aspirują do gry o wysoką stawkę. A w tej branży najwyższą stawką jest śmierć, która wszystkich kamorrystów ma na szczególnej uwadze.  
Jest w serialu znamienna scena, kiedy jeden z bohaterów półgębkiem wspomina wakacje w Grecji, które z wielu względów okazały się jego ostatnimi. Mówi o spokoju, jakim cieszył pod helleńskim słońcem, jakiego nigdy nie zazna w Neapolu. Ginie po tym jakiś czas później zamordowany w wyniku rozpoczynającej się wojny klanów.


Stojąc na kładce łączącej Polskę ze Słowacją chłonąłem normalność, jakiej w pełnej wynaturzeń “Gomorze” brakuje. Przyglądałem się pracy flisaków. Wsłuchiwałem się w ich opowieści. Dobiegał mnie śmiech przewożonych. Po słowackiej stronie tłumy wędrowały do Czerwonego Klasztoru. Rozleniwiało pozbawione choćby obłoku niebo zdominowane przez wstrzymaną przez Kopernika gwiazdę. Poczucie spokoju i bezpieczeństwa sprawiały, że tępił się instynkt samozachowawczy. Bo przecież przed czym miałem się strzec w Sromowcach Niżnych?


Gdyby jednak most ten łączył bloki w Secondigliano miejsce flisaków zajęłyby skutery z dilerami. Stałbym spięty. Wszystkie zmysły byłyby wyostrzone. Zagrożenie mogłoby przecież nadejść z każdej strony. Nie wiadomo czy moja niezwiązana z Systemem głowa nie zostałaby wybrana, jako cel dla pistoletu syna bossa, który dzięki mojej śmierci miałby stać się mężczyzną?
Czy doniósłbym światu o poczuciu zagrożenia?


Wyrok
Uwielbiam ranne, niedzielne powroty z Krościenka nad Dunajcem. Zabrzeż, Tylmanowa, Kamienica, Mszana Dolna. Przetrzebione sobotą wioski. Wędkarze próbujący ustrzelić coś na muchę. Wierni przed kościołami. Rosoły bulgocące na domowych kuchniach. Perspektywa niedzielnego obiadu. Spokój, cisza. Góry. Pusta droga zakłócana rzadko pojedynczymi samochodami. I malowniczy, leśny odcinek w okolicach Szczawy. Wypluwa zieleń wilgoć na asfalt. Nie popędzam kół wzdrygających się przed wodą. Obrywam chłodem od tysięcy drzew. Jestem skoncentrowany, bo wiem, że koniec moich rozmyślań jest bliski. Czy aby na pewno koniec?   
Choć klasyfikacja czynu autora “Gomorry”  wydaje się bezdyskusyjna - jeśli ktoś w pierwszej osobie liczby pojedynczej z farmakologiczną precyzją wylicza to, czego ludzie będący jej przedmiotem nie chcieliby, aby zostało wyliczone - wracając do domu wiedziałem, że nie odważyłem na wadze uczynku Saviano. Nie tylko dlatego, że nie miałbym odwagi rzucić kamieniem oskarżenia, lecz z powodu bardziej złożonego: w moim odczuciu każda próba jednoznacznego określenia z pewnością heroicznej postawy Roberto Saviano jest możliwa wyłącznie dla fanatyków.
W moich rozważaniach nic nie było oczywiste.  


W świecie ukazanym w serialu i filmie oraz w książce klasyfikowanej w krajach anglojęzycznych do gatunku non fiction pewna pewna jest jedynie śmierć, która przecięła nić życia nietoperza, na jakiego natknąłem się wędrując z Krościenka do Wąwozu Homole.