niedziela, 13 marca 2016

"Taxi - Teheran" (2015) - Zapłaczesz? Dziękuję, właśnie się śmieję

Ogrom tego miasta budzi respekt. Nękany upałami latem, zimą pławić się może w śniegu, choć wydaje się to niemożliwe. Od roku 1795 nieprzerwanie jest stolicą swego kraju, który przerabiając w historii kilka ustrojów zatrzymał się na państwie wyznaniowym, co nie każdemu może się podobać. I nie podoba się. Liczący obecnie ponad dwanaście milionów mieszkańców Teheran był już areną zmagań, bitewnym polem, miejscem protestów, placem straceń i jednocześnie nadziei. Stał się także niemym bohaterem najnowszego filmu Jafara Panahiego nagrodzonego podczas ubiegłorocznego festiwalu w Berlinie statuetką Złotego Niedźwiedzia. 


Rzecz dzieje się w taksówce. Znany i ceniony reżyser najwyraźniej borykający się z cenzurą uniemożliwiającą mu artystyczne ujęcie rzeczywistości wedle własnych zasad, a nie państwowych regulaminów nieśpiesznie sunie ulicami wielkiej metropolii zabierając coraz to nowych pasażerów. W Iranie bowiem wspólnie podróżuje się nie tylko środkami komunikacji publicznej, ale i też żółtymi taksówkami, których właściciele w myśl odpowiedniej ustawy cieszyć się mogą zniżką na paliwo, co z pewnością jest im na rękę.


Nie do końca jednak zgadzać się muszą - choć nie powinni mówić o tym głośno, ba, lepiej, aby nie mówili - z tym, co rzeczywistość, na jaką nie mają wpływu kreowana przez Republikę Islamską Iranu wyczynia ze swoimi obywatelami, którym - najprościej mówiąc - zakazuje tego i tamtego wedle prawa koranicznego, choć przeciętny Europejczyk mógłby stwierdzić, że zakazem objęte jest wszystko. 


I być może miałby rację, choć należy pamiętać, że byłaby to wyłącznie jego racja, którą ktoś inny - np. ajatollah kraju, o jakim się tu opowiada - storpedować mógłby racją swoją prowadząc tym samym do dyskursu, którego końca nie dostrzeżemy nawet w przyszłym stuleciu.  


Niezależnie od racji wygłaszanych przez tych i tamtych tytułowa taksówka w filmie Panahiego jedzie i jedzie, a jej pasażerowie mówią i mówią, a jako, że mówić mają o czym chwilami odnieść można wrażenie, że znakomity obraz trwał będzie i trwał, a problemy w nim nakreślane puchnąć będą i puchnąć, aż roztyte do granic wytrzymałości wysadzą ekran w powietrze obryzgując treścią nie rozumiejących niczego widzów. 


Bo przeciętny europejski widz - o ile uda mu się zaakceptować leniwą narrację i wytrwać do... nie mogę zdradzić szczegółów - niewiele zrozumie z tego filmu nie znając historii Iranu ani obyczajów tam panujących z woli przywódców, choć po prawdzie uniwersalność prowadzonych w samochodzie dialogów potwierdzać może teorię, że człowiek jest taki sam wszędzie, gdzie człowiekiem być mu się udaje, a złodziej w Teheranie nie różni się niczym od jerozolimskiego kieszonkowca.  
"Taxi - Teheran" to niezwykły film opowiadający o sprawach bardzo trudnych z uśmiechem, na jaki stać niewielu, bowiem - jak rzekł Isaac Babel - "każdemu głupcowi starcza głupoty, żeby się frasować, ale tylko mędrzec rozdziera śmiechem zasłony bytu".

niedziela, 6 marca 2016

"W objęciach węża" (2015)

XIX wiek w historii cywilizacji nie różnił się od innych wieków w sposób istotny, choć historycy z dumą mówią o wszędobylskich wtedy maszynach napędzanych parą oraz o elektryczności, za sprawą której zmienić się miało wszystko. Prawdopodobnie z wielką szkodą dla wielorybników dostarczających paliwo do lamp ulicznych przez masową eksterminację największych żyjących ssaków. 



Niemiecki etnograf Theodor Koch-Grunberg musiał o tym wiedzieć, dlatego wyruszył do amazońskiej dżungli, aby przed maszynami, elektrycznością, a może i też przed zmagającymi się z wizją utraty pracy wielorybnikami zdążyć zgłębić zwyczaje lokalnych plemion, o których wiedza za jego życia pozostawała co najwyżej mglista.  



Niestety, niemiecka nauka w pewnym momencie poniosła niepowetowaną stratę za sprawą malarii, która ostatecznie uśmierciła Theodora Kocha-Grunberga, aby pozostawić mógł on swoje zapiski, na podstawie których niemal sto lat później kolumbijski reżyser Ciro Guerra wyreżyserować mógł frapujący obraz doceniony na Festiwalu w Cannes w roku 2015. 



Akcja "W objęciach węża" toczy się dwutorowo, choć po jednej rzece, po której płyną wspomniany już niemiecki etnograf (Jan Bijvoet) oraz jego śladami kilkadziesiąt lat później amerykański profesor nauk przyrodniczych Richard Evan Schultes (Brionne Davis). Łączy ich nie tylko ciekawość, ale i przewodnik, Karamakate (Nibio Torres, Antonio Bolivar), indiański szaman wielce przywiązany do tradycji swojego ludu oraz wrogo nastawiony do białego człowieka próbującego siłą wprowadzić swój ład nawet tam, gdzie panuje on w sposób naturalny od tysiącleci - w bezkresach dżungli, w dorzeczu Amazonii.



Nawet w dziczy i głuszy dostrzec można obecność białego człowieka, który w walce o kauczuk pokazał się z jak najgorszej strony, tak jak i podczas pozostałych wojen. Natura jednak z zawziętą obojętnością znosi obecność tego, który wynalazł elektryczność, gdyż jest on dla niej zaledwie pyłem muskającym jej odwieczną strukturę, pyłem, który nieodwołalnie w każdej chwili zwiać może lekki nawet powiew wiatru, aby w jego miejscu pojawić się mógł pył kolejny.  



"W objęciach węża" to kino drogi, którą jest rzeka. Spływają nią główni bohaterowie podkreślając wyraźnie odmienność w postrzeganiu świata, który wedle indiańskiego przewodnika Karamakate znacznie jest prostszy od wizji kreślonych w uczonych księgach białych ludzi komplikujących rzeczy zupełnie tego nie warte.    



Reżyser wspominając naukowców swego czasu eksplorujących nieznane tereny próbuje także ocalić, to czego ocalić przed białym człowiekiem nie było sposób: indiańską filozofię życia w zgodzie z naturą, której potomkowie Cortesa i innych masowych morderców nigdy nie potrafili opanować. I nic nie wskazuje, że w przyszłości się to zmieni.