poniedziałek, 23 maja 2016

"Neerja" (2016) - z woli okrutnego Losu

O okropności Losu powiedziano i napisano już wiele, jednak Los nie przejmując się tym, co zostało już powiedziane i opisane prześciga się w realizacji okrutnych scenariuszy. Indyjski reżyser Ram Madhavani zostawił teraźniejszość nagłówkom prasowym i zajmując się przeszłością cofnął się do roku 1986 roku na lotnisko w pakistańskim Karaczi, gdzie 5 września palestyńscy terroryści działający pod auspicjami Abu Nidala przejęli kontrolę nad samolotem amerykańskich linii Pan Am oznaczonym numerem 73 na pokładzie którego znajdowało się 380 osób.


Cofając się do dni, o jakich być może wielu nie chciałoby pamiętać popełnił dzieło, którego podręcznikowa wręcz dramaturgia winna zostać wykładana na wszystkich szkołach filmowych świata, choć dobrze byłoby, gdyby twórcy jak najrzadziej musieli odwoływać się do jej reguł podczas realizacji filmów opartych na wywołujących grozę faktach.

Z prawej; prawdziwa Neerja
W filmowej konfrontacji mamy do czynienia z wolą porywaczy domagających się uwolnienia swoich towarzyszy z cypryjskiego więzienia oraz wolę porwanych całym sobą wyrażających pragnienie dalszego życia gwarantowanego przez konstytucje krajów z jakich pochodzili. Przy czym śmiało można podkreślić, że konflikt interesów nie nosi nawet znamion sprawiedliwego, gdyż porywacze posiadali broń palną, podczas gdy porwani wyłącznie nadzieję, która - jak powiadają - bywa matką idiotów.   


Wśród porwanych znalazła się przepiękna 22 letnia Neerja Bhanot pełniąca owego feralnego dnia funkcję głównej stewardesy, a była to kobieta - jak już się rzekło - zjawiskowej urody wykorzystywanej przez fotografów podczas realizacji kompanii reklamowych, bowiem była także Neerja modelką i to chyba nawet dość wziętą, a tak przynajmniej przedstawiono ją w tym przeszywającym serce obrazie.
Mogła być zresztą kimkolwiek - gdyż porywacze nie rozróżniali wśród uprowadzonych wykonywanych przez nich profesji, lecz traktowali ich, jak przedmioty, których będą mogli użyć, kiedy zajdzie potrzeba - a stała się Legendą, którą Ram Madhavani zapragnął opowiedzieć posługując się światem prostych kontrastów: czernią i bielą.


Stała się Bohaterką, która w swojej młodzieńczości doświadczonej już nieudanym małżeństwem wykazała się w obliczu wydarzeń, jakie przetrącić by mogły niejednego twardego człowieka wyjątkowy hart ducha i altruizm, które - jak to najczęściej bywa - upaść musiały wobec determinacji ludzi wyrażających swoje przekonania przy pomocy ostrej amunicji.
Była przede wszystkim Neerja kobietą o wielkim sercu i o wielkim sercu jest ta filmowa opowieść.  

niedziela, 15 maja 2016

"10 Cloverfield Lane" (2016) - powrót do przeszłości

W cudownych czasach Zimnej Wojny, kiedy ekrany kin okupowali Gremliny, Kaczor Howard, Terminator, Indiana Jones, Ripley wraz z Obcym, Luke i Han Solo - długo by wyliczać - w odległych od Polski Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej,w kraju, którego mieszkańcem chciało zostać wielu ludzi na wschód od Muru Berlińskiego wielce popularne stały się budowle obronne. Najprostszym jej przykładem był domowy schron mogący ochronić cywilów przed nuklearnym atakiem sowieckiej machiny wojennej, atakiem, który przecież musiał w końcu nadejść.


O domowych bunkrach przypomniał sobie J.J. Abrams, który całkiem niedawno w roli reżysera perfekcyjnie przywołał z mroków pierwszych części “Gwiezdne Wojny” i tym razem, jako producent przy pomocy reżysera Dana Trachtenberga oraz trzech scenarzystów (znalazł się wśród nich także twórca znakomitego “Whiplasha”) wyczarował bunkier, gdzie…
Zacznijmy jednak od początku.
Była sobie pewnego razu dziewczyna o imieniu Michelle (Mary Elisabeth Winstead), której życie - możemy domyślać się tylko dlaczego - wkroczyło w fazę, kiedy to człowiekowi nie zostaje nic innego, jak wsiąść w samochód i oderwać się od tego, co jest, z wytęsknieniem wypatrując tego, co być może.
Niestety, samochody - w tym także i Michelle - miewają wypadki.


Po odzyskaniu przytomności budzi się główna bohaterka “10 Cloverfield Lane” w zamkniętym pomieszczeniu przywiązana łańcuchem do ściany, a na scenie wydarzeń pojawia się niejaki Howard (John Goodman), a chwilę później Emmet (John Gallagher Jr.), aby między trzema tymi postaciami zawiązać się mogły zarazem proste, jak i skomplikowane relacje prowadzące do…


Tocząca się w hermetycznym świecie akcja “10 Cloverfield Lane” przywodzić na myśl może wiele innych obrazów rozgrywających się na równie ograniczonej przestrzeni i widz z pewnością w pierwszej chwili pomyśleć może: nie, tylko nie kolejny klon “Piły”, uchowajcie mnie bogowie przed prequelem “Pogrzebanego”, niech to nie będzie sequel “Pokoju Śmierci”, oby J.J. Abrams wiedział, za co wziął niemałe z pewnością pieniądze.   


Bardzo prędko okazuje się jednak, że to nie kolejny klon “Piły”, że bogowie wysłuchali próśb i nie zesłali prequelu “Pogrzebanego” i tak dalej, że przechadzka po kilkudziesięciu raptem metrach kwadratowych w towarzystwie z pewnością skrywających w sobie mniejsze bądź większe tajemnice bohaterów, przechadzka pełna smaczków rodem z klasyków ery VHS prowadzi do finału tak zaskakującego, że chciałoby się przekazać wspomnianemu już dwukrotnie J.J Abramsowi 1 % podatku, który - choć nie miał w tym filmie do czynienia z kamerą - najwyraźniej samą swoją obecnością sprawił, że można pomyśleć o “10 Cloverfield Lane”, jako o obrazie jego autorstwa.

niedziela, 8 maja 2016

"Zmartwychwstały" (2016) - prawda wątpiącego

Kiedy na krzyżu konał Ten, którego święto odrodzenia celebrowano w obrządku greckim w tym roku 1 maja wśród obserwujących znalazło się służbowo kilku żołnierzy z Legionu X. Przewodził im trybun Klawiusz (znakomita rola Josepha Fiennesa), żołnierz doświadczony i zahartowany w wielu bojach, marzący o powrocie do Rzymu i o kawałku ziemi, jaki przypadał w udziale legionowym weteranom po zakończeniu służby.  


Kiedy Sanhedryn pod wodzą arcykapłana Kajafy dokonał swego (doprowadził do wyroku skazującego Jeszuę), a zadowoleni faryzeusze i saduceusze na chwilę zapomnieli o wzajemnych niesnaskach ciesząc się z uwolnienia się Tego, który obwołał się Mesjaszem, stało się to, czego najbardziej się obawiali.   


Kiedy grób, gdzie złożony został syn Miriam opustoszał, a legioniści go strzegący zniknęli, prokurator Piłat zarządził Klawiuszowi przeprowadzenie dochodzenia mającego ustalić, gdzie znajdują się doczesne szczątki dopiero co ukrzyżowanego Joszuy, syna-nie syna Józefa, którego istnienie w oczach lwiej części Sanhedrynu zagrażało jedności Izraela oraz - a może: przede wszystkim - interesom najdostojniejszych rodów czerpiących olbrzymie profity z racji swojego pochodzenia. Protestował przeciw temu w sposób spektakularny Joszua biczem gromiąc handlarzy kupczących w Świątyni Pana narażając na z pewnością niemałe straty tych, których obecność protestującego coraz bardziej była nie na rękę.  


Trybun Klawiusz wyrusza zatem, aby stanąć - czego nawet nie przypuszczał - oko w oko z Tajemnicą mającą odmienić dalszy jego los. Wdrażając w życie żmudne procedury dochodzeniowe: poszukując świadków, a następnie ich przesłuchując zaczyna sobie racjonalista, jakim niewątpliwie jest Klawiusz mimo wiary w Boga Wojny, Marsa, tworzyć obraz Joszuy, syna-nie syna Józefa, którego na jego służbowe polecenie jeden z legionistów litościwie uśmiercił włócznią, aby zaoszczędzić mu powolnej męki krzyżowej, która trwać mogła nawet kilka dni.


“Zmartwychwstały” Kevina Reynoldsa, mimo iż sygnowany przez hollywoodzkie studia niewiele ma w sobie wielkiego widowiska mogącego zaczarować miliony widzów - to niespieszny obraz, w którym krok po kroku śledzimy wydarzenia rozgrywające się tuż po zniknięciu ciała Joszuy z grobowca, w którym zostały złożone.  


Podążamy przez bezdroża i pustynie, przez spieczoną słońcem ziemię Izraela i - niezależnie od wiary, bądź niewiary - przeżywamy raz jeszcze historię Tego, który będąc człowiekiem został przeznaczony ludzkiemu cierpieniu, ludzkiej śmierci, aby ten i ów w czysto fizycznym procesie odnaleźć mogli wskazówki co do dalszego życia i postępowania, albo ich nie znaleźć.
O wątpliwości przede wszystkim opowiada “Zmartwychwstały”, którą przedstawia się tutaj, jako źródło największej wiary, a nawet udowadnia, że bez niej wiara nie mogłaby istnieć.