Językowy konserwatysta - choć nie tylko - zamiast wdawać się w zupełnie niepotrzebne przepychanki ze swoim odwiecznym adwersarzem pogrążonym w ślepych zaułkach portali społecznościowych, wytchnienia powinien poszukać w świecie językowej wirtuozerii, jaką zaoferować może wyśmienity, doskonale obsadzony* film, “Grand Budapest Hotel” w reżyserii Wesa Andersona, który zapisał się już w historii kinematografii naprawdę mocną produkcją (“Rushmore", 1998).
Dawno na ekranach kin nie gościł film, w którym obraz z językiem tworzyłyby tak fantastyczną parę, choć uwzględnić należy, że język, jakim w filmie się operuje jest bezpowrotnie minionym. Owszem, żyje on jeszcze na kartach powieści dawnych mistrzów słowa, takich jak choćby Stefan Zweig, którego twórczością produkcja amerykańskiego reżysera jest inspirowana, o czym informują stosowne napisy, ale… mniejsza zresztą z tym.
![]() |
Konsjerż Gustaw H. |
Oto bowiem w latach sześćdziesiątych minionego wieku do podupadłego hotelu zlokalizowanego w górach państwa Żubrówki przyjeżdża młody, ceniący sobie spokój i samotność pisarz (Jude Law), który ze względu na uprawianą profesję wywyższył ponad wszystko dystans do przedstawicieli gatunku ludzkiego pozwalający mu należycie opisać komedię życia przez nich odgrywaną.
![]() |
Zero Mustafa i młody pisarz |
W hotelu poznaję niejakiego Zero Mustafę, właściciela kompleksu, który opowiadając mu historię swojej młodości sam przenosi się do zamierzchłych czasów, do lat trzydziestych, kiedy kultura i obyczaje nie zostały jeszcze przewartościowane przez idee polityczne, jakie nadejść miały za sprawą ludzi z czerwonymi sztandarami w rękach pragnącymi widzieć wyłącznie masę. Jednostka miała zostać pozbawiona wszelkiego znaczenia.
I mimo iż wielka jest rola Zero Mustafy w całej opowieści, główną jej postacią jest pan Gustav H. (Ralph Fiennes), hotelowy konsjerż, człowiek miłujący życie, pracę oraz o wiele od siebie starsze kobiety, którym jako mężczyzna potrafi dostarczyć wielu emocjonujących wzruszeń.
![]() |
Zawsze do usług |
![]() |
Madame D. w innych światach |
Właściwa historia rozpoczyna się, kiedy pewna leciwa dama, Madame D. (Tilda Swinton)** obdarzająca pana Gustava H. nie dającym się podważyć namiętnym uczuciem odchodzi do innych światów, pozostawiając po sobie olbrzymie bogactwo oraz testament pełen setek kodycylów...
![]() |
Szczerze oddany |
...i zaczyna się wspaniała filmowa karuzela, w której możliwe jest wszystko, jak w naprawdę dobrej bajce, którą “Grand Budapest Hotel” z całą pewnością nie jest, ale i też nią bywa.
Niezwykła jest wyobraźnia Wesa Andersa, podobnie jak lekkość z jaką lawiruje on między najróżniejszymi gatunkami filmowymi: zdaje się on mieszać je w jakimś hiperkapeluszu prestidigatora, z którego coraz to nowe wyciągane są króliki ku uciesze potrafiących dostrzec ich istnienie.
![]() |
Piekło kodycyli |
Cały film zrealizowany w lekkiej konwencji w umownej otoczce (państwo Żubrówka), ale nawiązującej do historii (faszystowskie Niemcy) stanowić może niezłą pożywkę dla zawodowych interpretatorów filmowej rzeczywistości, co podobno nie jest pozbawione znaczenia, a na pewno dla niektórych.
![]() |
ZZ, bardzo groźna formacja wojskowa |
Dla każdego jednak widza “Grand Budapest Hotel” jest pewnym gwarantem wytchnienia od brutalizacji języka i pięknym cofnięciem się do zupełnie innych czasów, gdzie miłość jednak smakowała tak samo jak dziś, a cierpienia z nią związane również nie były odmienne od współczesnych.
* Jude Law, Ralph Fiennes, Harvey Keitel, Edward Norton, Tilda Swilton, Bill Murray, Adrien Brody, Willem Dafoe, Jeff Goldblum,Owen Wilson...
** Mam nadzieję, że Tilda Swinton po znakomitej roli w przeciętnym filmie (“Snowpiercer”) oraz po epizodycznej rólce w “Grand Budapest Hotel” nie wpadnie w charakteryzacyjną pułapkę, jaka nie ominęła chociażby Johny’ego Deepa, którego nie potrafię już sobie wyobrazić inaczej jak wymazianego przez specjalistów od wizażu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz