poniedziałek, 11 kwietnia 2016

"Syn Szawła" (2015) - po pierwsze: Godność

Mimo iż historia opowiedziana w tym filmie nagrodzonym w roku 2016 Oscarem dla najlepszego obrazu nieanglojęzycznego - bunt członków Sonderkommando nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau - została już opowiedziana przy pomocy ruchomych obrazów w roku 2001 przez Tima Blake’a Nelsona, nie przeszkodziło to innemu twórcy, László Nemesowi w przywołaniu jej raz jeszcze, przy czym forma, jaką posłużył się Węgier, mniej statyczna, a bardziej dynamiczna nadała produkcji upiornego, naturalistycznego wymiaru.  


Nie ma jednak co porównywać - choć od porównań uciec nie sposób - dwóch tych produkcji, jednak pisząc o jednej, należy - choćby dla kronikarskich celów - nie zapominać o drugiej. Kto wie, zresztą, czy nie pełniejszego wymiaru nabiera “Syn Szawła” widziany przez pryzmat “Szarej Strefy” i czy “Szara Strefa” nie przemówi innym językiem dzięki “Synowi Szawła”.


Głównym bohaterem filmu węgierskiego reżysera jest Szaweł (Géza Röhring), jeden z licznej, ale i też - biorąc pod rozwagę łączną liczbę ludzi uśmierconych w Auschwitz - niezbyt licznej grupy, którym Los wyznaczył zadanie, pod jakim ugiąć mógłby się najsilniejszy psychicznie mężczyzna. I z całą pewnością się uginał.  
Na co dzień Szaweł pod pręgierzem nieustannych szykan fizycznych i psychicznych doznawanych za sprawą zarówno obozowych kapo, jak i strażników, bierze mimowolny udział w eksterminacji świeżo przybyłych do obozu więźniów, w czym - uwięziony w piekle tych samych czynności o ostatecznym charakterze - bardziej przypomina maszynę niż człowieka.


Nachodzi jednak chwila, kiedy Szaweł pragnie od piekła uciec, zbawić samego siebie przez celebrację normalności, jaką ma być pogrzeb zagazowanego chłopca, którego ciałem - za zgodą węgierskiego lekarza, także więźnia - zajmuje się z obsesją mogącą obudzić w widzu nie tyle, co zdumienie, ile przerażenie. Okazuje się bowiem nagle, jak potwornym - niemalże wynaturzonym, ktoś mógłby powiedzieć, mimo iż pojęcie to w obozowej rzeczywistości straciło na wartości - egoistą realizującym własny cel jest Szaweł: ocalenie martwego dziecka na drodze pogrzebu wedle reguł judaizmu - mimo iż pozostali członkowie Sonderkommando przygotowują się do rozpaczliwego aktu oporu, z góry skazanego na niepowodzenie. A nie było w życiu obozowym - wspomina o tym nie tylko Wiesław Kielar w pamiętnym “Anus Mundi” - miejsca na egoizm, na samego siebie, gdyż człowiek, który zostawał sam, natychmiast umierał, podczas gdy grupa żyła i przeżywała, choć wydaje się to niemożliwe.


Z jednej zatem strony - najbardziej w filmie wyeksponowanej - mamy Szawła obsesyjnie dążącego do zrealizowania własnego celu: pogrzebu chłopca, tytułowego “syna”, z drugiej - jakby przymglonej stroną pierwszą - próbę ocalenia godności ogółu więźniów przy pomocy śmiałego, choć samobójczego zrywu w wyniku którego zniszczona została część jednego z krematoriów, a życie straciło kilku niemieckich wartowników, co być może przy czterystu pięćdziesięciu jeden ofiarach po stronie wznoszących zbrojny protest wydawać się może niewspółmierną relacją, jednak w Auschwitz-Birkenau, jak mówią o tym filmy, jak przemawia o tym przede wszystkim bogata literatura obozowa, wszystko należało liczyć inaczej, bo tego wymagały nieustannie płonące krematoryjne piece, do których drogę znajdowały pochody ludzi przez ludzi pędzonych przez drzwi komór gazowych.   


Długo debatować można czyja racja - więźniów szykujących się do buntu czy Szawła sposobiącego martwego chłopca do rytuału zupełnie naturalnego w normalnym życiu: godnego pogrzebu jest mniej lub bardziej słuszną, gdyż odpowiedź w filmie nie zostaje jednoznacznie udzielona, choć można i przyjąć założenie, że dzieje się wręcz odwrotnie. Niejednoznaczność obrazu węgierskiego reżysera budzi podziw, a dwie drogi w walce o godność, którymi zmierzają bohaterowie obrazu ostatecznie znajdując śmierć wydają się w ostatecznym rozrachunku równie ważne.   

niedziela, 3 kwietnia 2016

"Aferim!" (2015) - eastern wołoski

Wołoszczyzna, która stała się tłem dla zmagań bohaterów filmu rumuńskiego reżysera Rado Jude w czasie swego istnienia doznała tak wiele krzywd od otaczających ją mocarstw, że być może żadna inna historyczna kraina nie mogłaby okazać tylu blizn i wykrzyczeć długiej listy doświadczonych tragedii.  



Pod butem tamtejszą ludność trzymało przez stulecia Imperium Osmańskie; wbijała na pal hospodarów szalona żądza Włada, którego ojciec zwany Diabłem przekazał synowi techniki skutecznego sprawowania władzy; wzbogacali się tu bojarowie greccy z suto opłaconej woli sułtana drenujący ziemię i ludzi, a także rosyjscy i austriaccy władcy pożądliwym wzrokiem spoglądali na zgromadzone tam bogactwa i sięgali po nie, kiedy tylko nadarzała się okazja...



Znalazło się też i w tej niezwykłej krainie miejsce dla filmowych bohaterów: ojca i syna, Costandina (Teodor Corban) i Ionity (Mihai Comanoiu), którzy na polecenie możnego bojara wędrują po górach i lasach w poszukiwaniu cygańskiego niewolnika, Carfina (Toma Cuzin) mającego na sumieniu poważny występek wobec właściciela. Niech jednak sprawiedliwi tego świata osądzą uważnie ten uczynek, gdyż jego niejednoznaczność jest niemalże podręcznikowa.    



Na pięknych konikach przemierzają bezdroża i knieje dwaj stróże prawa, które mimo iż przez nich reprezentowane nie zawsze bywa respektowane, o co do nikogo pretensji mieć nie można, gdyż korupcja na mniejszą, bądź większą skalę istniała zawsze i - jak przypuszczają amerykańscy naukowcy ze stanu Iowa - istnieć będzie po kres wszystkiego. 



Nie o moralności jednak opowiada rumuński reżyser, choć jego bohaterowie po swojemu moralizują posługując się w tej podniosłej czynności tzw. chłopskim rozumem, jaki w historii nieszczęsnej cywilizacji ludzkich zwierząt wywołał wiele niepokojów i wyciągnął błędne wnioski z nierzadko elementarnych prawideł. O małości ludzkiej mówi Radu Jude, a świadectwo jej daje piękna, ale i też sroga natura, na której tle uchwycone zostały - niemal zawsze z oddali - sylwetki bohaterów rozwijających szpule swojego losu w kierunku poszukiwanego Cygana, który w obawie, że krucha nić jego żywota zostanie przecięta uszedł byle dalej od miejsca, gdzie bez większej dumy wypełniał obowiązki niewolnika. 



Z emfazą przedstawia Jude bezpowrotnie już odeszły świat mikroskopijnych wiosek, cygańskich taborów, możnych bojarów i ciemiężonej przez nich biedoty i nucąc porywające serce bałkańskie melodie przekonuje, że oprócz przyrody nie zmienia się także natura człowieka, zawsze skłonna do zaniedbań i grzeszków.  
"Aferim!" jest filmem drogi, w którym problem zbrodni oraz wynikającej z niej kary poruszyłby serca najsroższych jurystów, ale i też barwną opowieścią o życiu, o jego doświadczaniu, w której ojcowska dojrzałość ma wiele do przekazania młodzieńczości syna. 
Taki jest bowiem porządek świata i taki to właśnie film: o kolejach losu i kolejach rzeczy.