niedziela, 15 maja 2016

"10 Cloverfield Lane" (2016) - powrót do przeszłości

W cudownych czasach Zimnej Wojny, kiedy ekrany kin okupowali Gremliny, Kaczor Howard, Terminator, Indiana Jones, Ripley wraz z Obcym, Luke i Han Solo - długo by wyliczać - w odległych od Polski Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej,w kraju, którego mieszkańcem chciało zostać wielu ludzi na wschód od Muru Berlińskiego wielce popularne stały się budowle obronne. Najprostszym jej przykładem był domowy schron mogący ochronić cywilów przed nuklearnym atakiem sowieckiej machiny wojennej, atakiem, który przecież musiał w końcu nadejść.


O domowych bunkrach przypomniał sobie J.J. Abrams, który całkiem niedawno w roli reżysera perfekcyjnie przywołał z mroków pierwszych części “Gwiezdne Wojny” i tym razem, jako producent przy pomocy reżysera Dana Trachtenberga oraz trzech scenarzystów (znalazł się wśród nich także twórca znakomitego “Whiplasha”) wyczarował bunkier, gdzie…
Zacznijmy jednak od początku.
Była sobie pewnego razu dziewczyna o imieniu Michelle (Mary Elisabeth Winstead), której życie - możemy domyślać się tylko dlaczego - wkroczyło w fazę, kiedy to człowiekowi nie zostaje nic innego, jak wsiąść w samochód i oderwać się od tego, co jest, z wytęsknieniem wypatrując tego, co być może.
Niestety, samochody - w tym także i Michelle - miewają wypadki.


Po odzyskaniu przytomności budzi się główna bohaterka “10 Cloverfield Lane” w zamkniętym pomieszczeniu przywiązana łańcuchem do ściany, a na scenie wydarzeń pojawia się niejaki Howard (John Goodman), a chwilę później Emmet (John Gallagher Jr.), aby między trzema tymi postaciami zawiązać się mogły zarazem proste, jak i skomplikowane relacje prowadzące do…


Tocząca się w hermetycznym świecie akcja “10 Cloverfield Lane” przywodzić na myśl może wiele innych obrazów rozgrywających się na równie ograniczonej przestrzeni i widz z pewnością w pierwszej chwili pomyśleć może: nie, tylko nie kolejny klon “Piły”, uchowajcie mnie bogowie przed prequelem “Pogrzebanego”, niech to nie będzie sequel “Pokoju Śmierci”, oby J.J. Abrams wiedział, za co wziął niemałe z pewnością pieniądze.   


Bardzo prędko okazuje się jednak, że to nie kolejny klon “Piły”, że bogowie wysłuchali próśb i nie zesłali prequelu “Pogrzebanego” i tak dalej, że przechadzka po kilkudziesięciu raptem metrach kwadratowych w towarzystwie z pewnością skrywających w sobie mniejsze bądź większe tajemnice bohaterów, przechadzka pełna smaczków rodem z klasyków ery VHS prowadzi do finału tak zaskakującego, że chciałoby się przekazać wspomnianemu już dwukrotnie J.J Abramsowi 1 % podatku, który - choć nie miał w tym filmie do czynienia z kamerą - najwyraźniej samą swoją obecnością sprawił, że można pomyśleć o “10 Cloverfield Lane”, jako o obrazie jego autorstwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz