poniedziałek, 30 listopada 2015

"Mandarynki" (2013) - wojna w pokoju

Gdyby owoce potrafiły mówić, z pewnością nie miałyby wiele ciekawego do powiedzenia o gatunku ludzkim. Sarkałyby na jego wojny, wojenki, zapowiedzi konfliktów zbrojnych i przypisanych im małość, którą później historycy wojskowości próbują szumnie tytułować wielkością. Przy czym wielkość zawsze najtrafniej pasuje do liczby ofiar. Wyjątkiem w tej regule nie byłyby także abchaskie mandarynki, które w oczekiwaniu na zebranie stały się tłem pięknego obrazu Zazy Urushadze opowiadającego o sprawach trudnych, bo ostatecznych: o wojnie, śmierci, śmiertelnych wrogach, a także próbującego przekonać, że świat można postrzegać nie tylko za pomocą czerni oraz bieli. Że istnieje także kolor pomarańczowy. Oraz inne kolory.


Kiedy w roku 1992 w życie Estończyków zamieszkujących niewielką wioskę w Abchazji wkracza wojna, większość mieszkańców decyduje się wrócić w ojczyste strony. Jedynie dwaj mężczyźni, którzy siłę wieku zostawili już za sobą, próbują kontynuować prowadzoną działalność - jeden, Margus (Elmo Nüganen) jest plantatorem mandarynek, drugi zaś, Ivo (Lembit Ulfsak) stolarzem zręcznie wytwarzającym drewniane skrzynki na cytrusy.  


Pewnego dnia tuż przy ich domach ma miejsce potyczka, w wyniku której rany odnoszą dwaj oponenci: Gruzin, Nika (Mikheil Meskhi) walczący za swój kraj oraz najemy Czeczen, Ahmed (Giorgi Nakashidze) nadstawiający karku za niepodległą Abchazję w zamian za wymierne korzyści finansowe.
Niezmordowany Ivo organizuje w swoim domu szpital polowy i nie oglądając się na ich poglądy sprowadza lekarza, który w obliczu ran także nie interesuje się racjami, jakie sprowadziły dwóch mężczyzn do roli walczących o życie pacjentów. I tak niczym przysłowiowy pies z kotem żyją Ahmed i Nika pod jednym dachem, a front nieubłaganie przesuwa się w ich stronę…


Wojny są do niczego, są głupie i bezsensowne, zdaje się krzyczeć Zaza Urushadze w wyjątkowo cichym i kameralnym filmie, w którego ciszę wkrada się destrukcyjny dźwięk serii z karabinu maszynowego rosyjskiej produkcji oraz słowa sztylety, jakimi ranią się dwaj śmiertelni wrogowie nie mając pojęcia jak bardzo ostrza ich słów wyświechtane są i pełne banału.
“Mandarynki” to przejmująca opowieść o mądrości i dojrzałości potrafiących zmienić znaczenie wydawałoby się niereformowalnego ołowiu w karabinach maszynowych oraz umysłów sprawiających, że ołów wprawiony w ruch staje się śmiertelnym zagrożeniem.
Dla każdego.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz