poniedziałek, 12 marca 2018

"Missing You" (2016) - "do utraty tchu tyle było chwil"

Od lat i wydaje się z wielką satysfakcją celebrują w swych dziełach koreańscy reżyserzy ohydę: tą naprawdę przez wielkie “O”. Wyszukane formy przemocy, makabryczne zbrodnie, zdeprawowani i deprawujący bohaterowie. I niezmiennie deszcz w nieśmiałych próbach oczyszczenia cierpiących dusz. I zawsze wizualny gejzer nienawiści i złości. I przykładnie ta znana wyłącznie z kina azjatyckiego zaciekła ekspresja aktorska, od której ciarki człowieka przechodzą...


Z pewnością nie ma w “Missing You” Ohydy występującej w choćby “I Saw The Devil” Jee-woon Kima, jednak Hong Jing-mo wysoko postawił sobie poprzeczkę i skutecznie zohydził blisko dwugodzinną filmową opowieść.


Kiedy skazany na piętnaście lat pozbawienia wolności Gi-beom wychodzi na wolność natrafia na nagonkę rozpętaną przez policjanta Dae-yeonga. Uważa on, że Gi-beom odpowiada za więcej niż tylko jedną zbrodnię,w tym morderstwo jego partnera, którego córą, Hee Joo, zaopiekował się wraz z innymi policjantami z posterunku, gdzie zatrudniony był tragicznie zmarły.  


Bardzo prędko okazuje się jednak, że nic nie jest tak oczywiste, jakby się wydawało, morderca uderza ponownie kryjąc się w deszczowym cieniu, a trupy - jak mają to w zwyczaju - odmawiają zeznań. Śledztwo, mimo zażartej pewności je prowadzących, stoi w miejscu.
I tylko Ohyda postępuje...


Cytując chętnie swojego najwyraźniej ulubionego filozofa, Nietschego -“Kto walczy z potworami, niechaj baczy, by sam przytem nie stał się potworem”- główna bohaterka o niewinnej twarzy dojrzewającego anioła, Hee Joo, przekracza cienką linią, między przyzwoitością, a Ohydą właśnie, choć ma w tym swój cel, a jest on równie ohydny, jak działania człowieka przeciw, któremu jest wymierzony.


Jest w “Missing You” coś, co sprawia, mimo iż od początku wiadomo, że nie ma się do czynienia z arcydziełem Ohydy, jakim niewątpliwie był przywołany tu już “I Saw The Devil”, śledzi się postępującą akcję i godząc się bezproblemowo z licznymi scenariuszowymi wpadkami, dociera się do Wielkiego Finału, w którym Ohyda triumfuje i szczerząc bezlitośnie swe przeżarte czasem, zemstą i nienawiścią kły, spełniona umiera, bowiem taka jest właśnie istota spełnienia.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz