piątek, 10 października 2014

"The Iceman" (2012) - Polak, Żniwiarz, Mąż i Ojciec

Tematem obrazu człowiek, precyzując: człowiek polski, choć biegle władający językiem angielskim oraz w podobny sposób wykorzystujący zimną krew niezbędną mu do odtransportowywania wyselekcjonowanych osobników na drugą stronę Styksu. Richard Kukliński: notoryczny morderca, śmiercionośny biznesmen, ale także kochający mąż i ojciec. 
Na początku warto zaznaczyć, że stosunkowo mało znany reżyser, Ariel Vromen, nie zabawił się w "Icemanie" w wizualizację drastyczności, nie wypunktował kamerą najbardziej mrożących szczegółów owianego legendami życiorysu, nie zbrutalizował “cyngla”, lecz odtworzył przebieg jego kariery, a przynajmniej najbardziej jej interesujące epizody z chłodnego dystansu, którego nabawił się prawdopodobnie od głównego bohatera swojego dzieła zasługującego, aby określić je wielkim, a nawet wybitnym. 


Co najistotniejsze: zrobił to tak, że widz pod koniec projekcji zaczyna czuć autentyczny żal nad pełną bezpardonowego okrucieństwa drogą kontraktowego mordercy polskiego pochodzenia, który realizując konsekwentnie wolę mocodawcy zdawał się “iść na rekord” w dyscyplinie honorowanej - w zależności od stanu - zastrzykiem, komorą gazową, bądź milionem lat więzienia. 
Jak zostaje się płatnym mordercą? Można domniemywać, że selekcja na to podobno niezbędne w pewnych kręgach stanowisko musi być doprawdy... zabójcza, jednak skoro zapotrzebowanie na tego typu usługi istnieje, trudno znaleźć powód, aby nad tym rozpaczać, czy próbować to zmieniać. Bo przecież wyeliminowanie z życia publicznego Richarda Kuklinskiego nie zamknęło drogi innym entuzjastom zarabiania pieniędzy przy pomocy broni palnej, białej, ładunków wybuchowych oraz własnego ciała, które ponoć potrafi być najbardziej morderczą bronią. 


Może do przejścia na ciemną stronę wystarczy tylko furia rodzica znajdująca ujście na ciele małego chłopca przy pomocy kija? Niewykluczone. Mocno prawdopodobne jest to, że dziecko bite, kumulując w sobie agresję, obojętnieje na przemoc, bo to jedyna droga, aby od niej uciec. Po pewnym czasie agresja fizyczna nie różni się od chleba powszedniego. A razy kija wciąż spadają na plecy dziecka, tak jak padać potem będą ofiary działalności mężczyzny, który nie zapomniał, że ból można uleczyć ból zadając.


Czy Ariel Vromen usprawiedliwia Kuklinskiego w swoim obrazie? Z całą pewnością. Szkicując dwa portrety: family mana zaangażowanego w życie rodzinne, stawiającego sobie najbliższych ponad wszystkim innym na świecie oraz bezwzględnego, ziejącego lodem całej Arktyki zabójcę nie sili się na porównanie. Opowiada celująco swoją wersję wydarzeń, podszeptując, że czasem nie wszystko, co czarne zawsze należało do świata ciemności, a najprościej i najmniej sprawiedliwie jest przekreślić kogoś jednym słowem. 
Czy istnieje w ogóle forma, która pozwoliłaby przy pomocy ruchomych obrazów oddać całą prawdę i tylko prawdę o człowieku? Mało prawdopodobne. Ale jeśli się pojawi, z pewnością będzie warto się z nią zapoznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz