wtorek, 21 października 2014

"Zbaw nas ode złego" (2014) - szatan kontra

Jeśli w jednym filmie pojawia się policjant, ksiądz, opętany oraz sam diabeł, a w dalekim tle odmalowana została wojna w Iraku, emocje wydają się być zagwarantowane. I są. Także za sprawą przeważnie niezawodnego Erica Bany, który wcielił się w ponoć autentyczną postać, bowiem “Zbaw nad ode złego” w reżyserii Scotta Derricksona zrealizowany został na podstawie wspomnień nowojorskiego gliniarza, co - biorąc pod uwagę o czym film opowiada - wprawić może potencjalnego widza w niemal półgodzinną konsternację.  


Ciąg dziwnych zdarzeń, w których kluczową rolę zdaje się odgrywać były żołnierz piechoty morskiej Santino (Sean Harris) niegdyś zaprowadzający demokrację w Iraku intryguje detektywa Sarchie (Erich Bana). Podejmuje on trop prowadzący do porażającej prawdy, która objawiona zostaje w towarzystwie ujmującej muzyczki oraz zagrań kamery rodem z najbardziej rasowych filmów grozy. Bo po prawdzie “Zbaw nas ode złego” to split różnych gatunków - początkowo mamy kino wojenne, potem sugestywny thriller przemieniający się finalnie w horror. Nie jest to jednak zabawa w kino uprawiana z nieskrępowana radością przez pewnych reżyserów, a film jak najbardziej na serio, w którym zło bierze się za bary z dobrem, choć to drugie posiada pewne ubytki związane z nagannymi pod względem moralnym wydarzeniami z przeszłości.


Nadrzędnym jednak w filmie jest zło pierwotne wywodzące się - jak mniema ksiądz Mendoza (Edgar Ramirez) pomagający Sarchiemu w śledztwie - od plugawego boskiego oponenta, szatana, który przejmując kontrolę nad najbardziej podatnymi duszami próbuje wywierać swą moc na amerykańską rzeczywistość złożoną w znacznej mierze z hamburgerów i coca coli.


Ważny jest także czas przeszły, bowiem główni bohaterowie związani są z nim nierzadko potwornymi wypadkami, o których zapomnieć trudno nawet po butelce whisky.
“Zbaw nas od złego” to opowieść nie tylko o odwiecznym konflikcie dobra ze złem, ale także przypomnienie, że odnosząc ową walkę do sfery globalnej nie wolno zapominać, że rozgrywa się ona także w mikroskali - w każdym człowieku. Bo przecież nie ma takiej osoby, która oprócz największych pokładów dobra nie pielęgnowałaby w sobie zła od czasu do czasu pozwalając mu ujść na zewnątrz.


I choć nie ma w “Zbaw nas ode złego” takiego poziomu kondensacji napięcia, jak chociażby w hitach kina grozy ostatnich lat (“Obecność” Jamesa Wana, czy “Sinister” także w reżyserii Derricksona ) to dwugodzinne posiedzenie nad amerykańską produkcją śmiało uznać można za rozrywkowo spędzony czas, który na dodatek przeanalizować można przy użyciu cytatów nawet z profesora Tatarkiewicza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz