wtorek, 12 maja 2015

"Kingsman: Tajne służby" (2014) - była sobie rozwałka

Jeśli Matthew Vaughn, reżyser znany z “Gwiezdnego Pyłu” czy “Kick Ass” zabiera się za adaptację komiksu, w którym czarny charakter próbuje zniszczyć świat - przy pomocy cudownie skutecznej metody - a super (naprawdę super) bohaterowie próbują mu w tym przeszkodzić przy pomocy ciężko nabytych umiejętności, musi powstać z tego mieszanka co najmniej elektryzująca.
I powstaje.


A co chodzi? Ano o to, że niejakiemu Panu Valentine (Samuel L. Jackson) uwidziało się oczyścić ziemię od zatruwającej, wyniszczającej i drenującej ją ludzkiej stonki przy pomocy metody, której ekrany kinowe chyba jeszcze nie emitowały. Z godną podziwu determinacją realizuje “terapeutyczną” filozofię przy pomocy pięknej asystenki Gazelle (urodzona w Algierii Sofia Boutella) wierząc, że jego działania urzeczywistnią fantazję, a ci, którzy ocaleją z pogromu wyniosą ludzkość na nieznane dotąd kondygnacje nowej egzystencji.  


Wszystko z pewnością poszłoby tak, jak sobie to Pan Valentine uwidział, gdyby na jego drodze nie stanęli super (naprawdę super) tajni agenci z najbardziej utajnionej agencji na świecie, o której istnieniu pojęcie mają wyłącznie oni sami, choć czasem i to wydaje się nie do końca pewne.
Agenci pięknie nawiązując do tradycji Okrągłego Stołu króla Artura i jego rycerzy dbają, aby na świecie panował ład, porządek i sprawiedliwość, a wszystkich tych, którzy pragną dla świata czegoś innego umieszczają w workach na zwłoki, w czym mają nie lada wprawę.


Na czele organizacji stoi Artur (Michael Caine), a ważnymi szychami u jego boku są Galahad (Colin Firth) oraz Merlin (Mark Strong), którzy po stracie jednego z agentów, Lancelota zmuszeni są zwerbować kogoś na jego miejsce. Tym samym pozwalają, aby w historii pojawili się nowi bohaterowie: “Eggsy” (Taron Egerton) i Roxy (Sophie Cookson), którzy...


“Kingsman: Tajne służby” to nic innego jak coś, co mieszkańcy nie tylko Wysp Brytyjskich zwykli określać mianem “pure entertainment”. Nie ma w niej miejsca - całe szczęście! - na głębszą zadumę, drobiazgową analizę człowieka uwikłanego w tysiące kanałów telewizyjnych emitujących tysięce show i reality show czy na przemycenie rozważań nad świętością, bądź jej brakiem.    

Jest akcja, akcja i jeszcze raz akcja: fruwające pociski, odrąbywane kończyny, rozpoławiane ciała i dużo dużo więcej. Nie ma tylko żywych trupów, jednak w kontynuacji, która z pewnością powstanie (film przecież spodobał się adresatowi - szerokiej publiczności) to bolesne dla wielu niedopatrzenie z pewnością zostanie załatane watahami osobników spopularyzowanych przez George'a Romero w burzliwych latach sześćdziesiątych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz