niedziela, 24 stycznia 2016

"Zjawa" (2015) - aktorski majstersztyk

Jeden z nich umierał już z miłości ginąc przy okazji w morskiej katastrofie; był gangsterem, awanturnikiem, maklerem i rewolwerowcem na Dzikim Zachodzie, a rodzice prawdopodobnie jednomyślnie dali mu na imię Leonardo, wiedząc że w przeszłości ktoś o tym imieniu zdołał osiągnąć wiele.  


Drugi był bokserem, psychopatą, Szalonym Maxem, a nawet oficerem dochodzeniowym w służbie komunistycznej Rosji, a nazywa się dokładnie tak samo, jak pewien brytyjski poeta: Thomas Hardy, choć widzowie przyzwyczaili się raczej do zdrobnienia, Tom.  


Kontynuując wyliczankę nie można zapomnieć o trzecim: nazywa się on Alejandro Gonzalez Iñárritu, a świat oczarował w roku 2000 znakomitym “Amores Perros”, choć właściwy jego debiut przypadł cztery lata wcześniej. Piętnaście lat później - po latach zarówno tłustych, jak i chudych - meksykański reżyser wyczarował obraz rozgrywający się na ziemiach Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej na blisko trzydzieści lat przed wojną secesyjną, kiedy to…
I tu pojawia się numer cztery.


W 1822 bądź rok później amerykański traper i podróżnik Hugh Glass dał się niemal rozerwać na strzępy niedźwiedziowi grizzly prawdopodobnie tylko po to, aby towarzysze z jakimi wędrował przez dzicz mogli pozostawić go, myśląc, że pożytek z niego będą mieć wyłącznie dzikie zwierzęta.
Nie mieli racji kompanii Glassa, a o tym, jak bardzo się mylili opowiada znakomita, wybitna, nominowana do Oscara bodaj w dwunastu kategoriach “Zjawa”, w której piękno dzikiej przyrody wściekle bełta się z ułomnością i brzydotą ludzkiej duszy, o jakiej w historii nieszczęsnego gatunku homo sapiens niejednokrotnie się już opowiedziało.
I z pewnością nieraz jeszcze się opowie.


Bezwzględność z jaką biały człowiek budował wielkie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej detonuje się tu niemal kadr po kadrze, a reprezentowana jest ona przez: bezlitosne, destrukcyjne drenowanie natury, barbarzyństwo wobec ludności rdzennej, nienawiść i uprzedzenia przywleczone ze starej dobrej Europy, chciwość... wymieniać można by długo.


Także z bezwzględności zrodziła się postawa Glassa, bowiem pragnienie zemsty nie może mieć lepszego żywiciela. Gwałtowność z jaką owa potrzeba zamanifestowała się w ciele i w duszy trapera została doskonale zobrazowana oszałamiającym aktorstwem DiCapiro zmagającego się samotnie z dzikością krajobrazów oraz z ułomnością własnego ciała wywołaną pazurami i zębami niedźwiedzia. To już nawet nie jest “boso, ale w ostrogach”. To pełznięcie nago po ostrzu brzytwy.     


Dlatego właśnie ten film posiada niemal wszystko, aby dotrzeć do masowego widza: rozmach opowiadanej historii, mistrzowsko uchwyconą naturę, przejmujący klimat zarezerwowany dla najwybitniejszych dzieł, a także - a może: przede wszystkim - genialne kreacje aktorskie zarówno DiCaprio, jak i Hardego.    
I znów przy okazji refleksji nad obejrzanym filmem zmuszony jestem odwołać się do legendarnej instytucji londyńskich bukmacherów przy Oxford Street oraz przy innych ulicach, gdzie - gdybym tylko teraz tam się znalazł - wyłożyłbym stu funtowy banknot i obstawiając oscarowe zwycięstwo DiCaprio wyczekiwałbym niecierpliwie na zwrot inwestycji powiększony o zasłużoną wygraną.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz