niedziela, 21 lutego 2016

Legend (2015) - romans, nóż i zbyt gorąca głowa

Nie miał pojęcia Tom Hardy biegając po planie "Helikoptera w ogniu" w roli specjalisty Twombly'ego, że nadejdzie czas, kiedy za obecność w filmie płacić mu będą podwójną stawkę wymagając, aby dwakroć mocniej zmobilizował talent aktorski, jakim został obdarzony. Biorąc pod uwagę, że zdwojony przelew bankowy lądował na koncie Hardy'ego za udział w produkcji mistrza napięcia znanego choćby z "Rzeki tajemnic", "Krucjaty Bourna" czy "Człowieka w ogniu" wszystko wydaje się być na swoim miejscu.    



Kim byli bracia Kray, opowiadać nie potrzeba. Sieć - jak dzieje się to w przypadku wszystkich ludzi, u których skłonność do grzechu i zaniedbań rozwinięta jest silniej niż u pozostałych - wprost pęka od doniesień o ich niesławnej przeszłości, legend o ich zbrodniach oraz domniemań, co stałoby się, gdyby gangsterskie imperium bliźniaków nie upadło, gdyż w wypadku imperiów nie można brać pod rozwagę żadnego innego zakończenia. 



Reżyser Brian Helgeland nie postanowił jednak z aptekarską skrupulatnością poprowadzić widza po nie tak zawiłych, jak się je niekiedy przedstawia losach braci z londyńskiego East Endu, lecz zaprezentował ich skrawek: genezę upadku królów podziemia wiążących się ściśle ze sprawami sercowymi przy czym warto dodać, że jeśli serce Reggiego maniakalnie biło dla pięknej Frances Shea (Emily Browning), tak Ronnie pozwalał najważniejszemu organowi przyspieszać dla mężczyzn, co w Londynie lat sześćdziesiątych było nielegalne. 



Ci, którzy praktykowali inwersję skazywani byli na chemiczną kastrację i społeczny niebyt, o czym boleśnie przekonał się m.in. Alan Turing, genialny matematyk współodpowiedzialny za szybsze zakończenie II Wojny Światowej dzięki rozwiązaniu zagadki Enigmy ("Gra Tajemnic"). Gangsterzy jednak mogli kochać dowolnie, a gdyby komuś się to nie spodobało, krewki Ronald Krey mógłby przekonać go do zmiany poglądów przy pomocy rzeźnickiego noża, jakim ponoć rozwiązywał ostatecznie najtrudniejsze problemy. 



A zatem nie sukces w świecie ludzi nie odprowadzających podatków do skarbu państwa, nie wielka atencja ze strony celebrytów zainfekowanych magnetyzmem niegrzecznych bliźniaków, którzy na salonach radzili sobie całkiem nieźle, po części dlatego, że były one ich własnością, lecz upadek z najwyższych szczytów wprost w bagno przewodów sądowych skutecznie obwieszczających koniec epoki Krayów - oto czym jest dzieło Helgelanda, a jeśli ktoś zapragnąłby doświadczyć więcej akcji musi powrócić do roku 1990, kiedy to na zapomnianych już kasetach video ukazał się film "Bracia Kray" w reżyserii Petera Medaka, gdzie krew leje się częściej i jakby chętniej.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz