wtorek, 7 lutego 2017

"Patriots Day" (2016) - z biegu powstali

15 kwietnia 2013 dwaj młodzi ludzie wypowiedzieli wojnę mieszkańcom Bostonu zgromadzonym przy mecie corocznego maratonu i przeprowadzając zamach przy użyciu dwóch bomb dostarczyli służbom specjalnym mnóstwo pracy, twórcom zaś źródła inspiracji. Przy pomocy kamery krwawe wydarzenia przedstawił Peter Berg, który kilka miesięcy wcześniej mierzył się z wodami Zatoki Meksykańskiej, gdzie realizował inną opowieść o równie dramatycznych wydarzeniach (“Deepwater Horizon”).  


Na wstępie buduje Berg w “Patriots Day” obraz Ameryki idealnej, zjednoczonej i silnej, z nieodłącznymi “proszę”, “dziękuję” i “kocham cię” na ustach. Jest w tym sporo hipokryzji, nie dlatego, że chodzi o społeczeństwo amerykańskie, lecz o człowieka, jako takiego, który oprócz przywołanych zwrotów grzecznościowych opanował do perfekcji ich przeciwieństwo w filmie zarezerwowane wyłącznie dla bohaterów negatywnych.


Zrozumieć można, że pomnikowe dzieło - bo taki jest bezdyskusyjnie “Patriots Day” - wolne powinno być od odcieni szarości, że zło musi być czarne, dobro białe, a wszyscy pozytywni bohaterowie kochać się muszą, wspierać, każdym kroku częstować dobrym słowem i pączkami oraz wierzyć, że bogowie pozwolą śnić sen nazywany amerykańskim. Dlatego tak bardzo brakuje w produkcjach tego typu pełniejszego przedstawienia mrocznej strony ekranu, bardziej wnikliwych portretów psychologicznych “wrednych drani” wymykających się poza schematy stworzone przez Hollywood. Terrorysta w ujęciu amerykańskich filmowców - zwłaszcza w realizacjach niekoniecznie ambitnych - to nierzadko emocjonalnie rozstrojony idealista oskarżający USA o szatańską rolę na kartach dziejów istot myślących.
A zatem mamy piękny Boston, tysiące uczestników ponad czterdziesto kilometrowego biegu i tyleż samo widzów: policjanci jedzą pączki, żony policjantów także, szczęśliwi maratończycy cieszący się ze zrzucanych kaloriii, widzowie martwiący się ich nadmiarem. Wolność, równość i braterstwo, chciałoby się powiedzieć. Nie do końca jednak.    


Nagle bowiem w ten cukrowy wizerunek wdziera się łyżka dziegciu reprezentowana przez dwóch braci, których ideologia mówiąc najprościej: radykalna, popycha ich do dokonania czynu, którego reperkusje śledzić mogli mieszkańcy świata przy pomocy jak zawsze usłużnych, gotowych na wszystko i chętnie eksponujących dramaty i ludzkie cierpienie mediów. Bum!
“Patriots Day” opowiada nie tyle o samym zamachu i jego autorach, co o żmudnym dochodzeniu i szczęśliwych zbiegach okoliczności, dzięki którym świat cały zobaczyć mógł najpierw zdjęcia podejrzanych przechwycone z miejskiego monitoringu, później zaś dowiedzieć się o zatrzymaniu sprawców zamachu, a po obejrzeniu filmu zrozumieć, że“Patriots Day” to świetny obraz wyreżyserowany przez twórcę, który jak mało kto potrafi dramatyzować i budować napięcie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz