środa, 26 października 2016

"Narcos" (2015 -) - Pablo, Bóg i reszta świata

Od tysiącleci człowiek zwykł pytać nie tylko samego siebie co zrobić, aby zostać zapamiętanym, wspominanym, aby imię jego nie przepadło gdzieś wśród podobnie brzmiących imion, aby pieśniarz z tej czy tamtej epoki mógł przy pomocy swojego kunsztu unieśmiertelnić je i nadać barwnych znaczeń.


Niektórzy mierzyli się z matematycznymi wzorami popadając przy tym w obłęd. Inni zapuszczali się w głąb dziczy próbując wydrzeć jej wszystkie tajemnice. Byli też tacy, którzy zakładali kartele narkotykowe. Np. w Kolumbii. Precyzując: w Medellin. Posługiwali się na chrzcie danym imieniem, Pablo. Po ojcu zaś z dumą przedstawiali się Escobar nie wiedząc u progu życia, że w swoim czasie policyjne akta oznaczone tymi danymi osobowymi ważyć będą nie mniej niż przeciętny przerzut kokainy do Miami.  
Dramatyzując na potrzeby serialu życie jednego z najbrutalniejszych bandidos w historii nie tylko Kolumbiii, ale i całego świata twórcy “Narcos” zrealizowali jeden z lepszych seriali telewizyjnych w historii gatunku. Nie bawiąc się w łagodne wstępy od razu przeszli do sedna i tkwiąc w nim przez dwadzieścia odcinków dwóch sezonów wysoko ocenianego w rankingach serialu obiecali, że dwa kolejne sezony skrupulatnie zaprezentują działalność, od której nie odprowadza się podatków do skarbu państwa.
Wiele mówić można o filmowym Escobarze, w którego wcielił się brazylijski aktor Wagner Moura znany m.in. z doskonałych dwóch części “Elitarnych” (2007, 2010) przedstawiających niełatwą działalność BOTE, specjalnej jednostki policji zajmującej się zwalczaniem przestępczości w fawelach oraz z przejmującego obrazu - (“Śmieć”, 2014) - głośno opowiadającego się przeciw korupcji drenującej Brazylię. Jedno powiedzieć trzeba na pewno - Moura stworzył kreację doskonałą, genialną: przejmującą i elektryzującą, wzbudzającą grozę samą tylko artykulacją, nieobliczalną i jakby nie mieszczącą się w kadrze, dominującą wszystkich i także każdego dotykającą.     


Odcinek po odcinku ukazane zostało barwne, ale i także szare - o tej szarości za chwilę - życie Pablo Escobara, który pragnął być wszystkim, tak bowiem wielka w nim była świadomość, że urodził się nikim. Niczym starożytny rzymski dyktator obrał jeden cel, do którego prowadziły drogowskazy oznaczone odpowiednio: bez skrupułów, bez litości, bez przebaczenia oraz najważniejszy z nich; po trupach, którym Escobar kierował się nadzwyczaj chętnie, o czym świadczyć mogły ślady z ludzkiej tkanki, jakie pozostawiali wierni mu sicarios realizujący pomysły swojego padrone.


Przeciętny widz w oszałamiającym, ociekającym całą paletą barw serialu, w którym krwistoczerwony odgrywa niepoślednią rolę dostrzec może - i jest to niewątpliwie pułapka - rozmach i wielkość jednostki. A także swoje urzeczywistniające się materialne marzenia. Mieć i móc wszystko. Być ponad tymi, którzy są ponad wszystkim. Nad lśniącymi lazurową wodą basenami spijać nektar zakrapianych najlepszym alkoholem drinków. Wozić się i nosić. Być i bywać. Choćby i przy pomocy ołowianych kul, detonujących się bomb, rozrywanych pociskami samochodów. Ale to tylko iluzje, które prędko rozwiewają się, kiedy serialowa lokomotywa nabiera prędkości i pokonując stacje kolejnych odcinków najwierniej jak tylko się da przypomina to, o czym przed laty wielu mieszkańców Kolumbii pragnęło zapomnieć.    


Ale obok barw - jak się rzekło - pojawia się także szarość...
Szarość życia Escobara najdobitniej ujawniła się w całej swojej perfidii w chwili, gdy narkotykowy baron zaszczuty i zmuszony do nieoczekiwanej zmiany miejsca zamieszkania musi zadbać o komfort swoich dzieci przy pomocy banknotów o wysokich nominałach, którymi pali w piecu, aby zbawienne ciepło mogło przeniknąć członki ukochanych pociech. Szarość luksusowych więzień, jakimi w istocie były wszystkie jego hacjendy. Szarość człowieka posiadającego wszystko, a jednak nie mogącego niczego.


Kim był naprawdę Pablo Escobar? Politykiem kupującym w początkowej fazie działalności głos biedoty mający zagwarantować mu miejsce w parlamencie, w którym był raczej osobą niepożądaną? Mężem podobnie jak wielu innych uwikłanych w wyniesioną na piedestał rodzinę oraz oddającą mu każdą cześć ciała kochankę? Nienasyconym watażką pragnącym za wszelką cenę pozostać na szczycie łańcucha pokarmowego, skąd wszystko widać i słychać najlepiej, a i samemu jest się równie dobrze widzianym i słyszanym? Żywą legendą Medellin?
Grał każdą z tych ról. I przepadł na scenie, którą stworzył. Światła zgasły. Ale serial trwa i trwać będzie nadal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz