poniedziałek, 7 listopada 2016

"Niewidzialny Wróg" (2015) - I Am The Reaper

Twórcy legendarnej gry komputerowej “Fallout” przekonują, że wojny się nie zmieniają. Teza ta jest jak najbardziej słuszna, jeśli przyjmiemy założenie, że konflikt zbrojny to zwycięzcy i pokonani. Kiedy jednak uwzględnimy rozwijającą się technikę, nagle zrozumiemy, że pole walki wczoraj i dziś różni się w sposób łatwo zauważalny, mimo iż aktorzy wojennych teatrów schodzą ze sceny - tak samo, jak dawniej - nierzadko w wielu kawałkach, nad którymi później w podniosłych ceremoniach roni się łzy, pozwala powiewać flagom i wygłasza mowy o wolności oraz zniewoleniu.


I właśnie o odmienionym polu walki opowiada “Niewidzialny Wróg”, znakomity film Gavina Hooda, autora niezapomnianego “Tsotsi”, gdzie proces zabijania: odhumanizowany i bezduszny wywołuje namiętną dyskusję na najwyższych szczeblach władzy, a od jej przebiegu zależy wiele, a już na pewno życie małej dziewczynki, która znalazła się w miejscu, gdzie zetrzeć musiały się dwie rację, aby jedna z nich mogła skapitulować i dać się porwać wiatrom historii.


Z początku jednak sytuacja w brytyjskim obrazie rysuje się klarownie - są poszukiwani terroryści namierzeni w jednym z domów afrykańskiego kraju, piloci krążącego na niebie drona uzbrojonego w dwa pociski zdolne zrobić większa krzywdę niż kibice drużyn piłkarskich na wyjeździe, a także brytyjscy i amerykańscy oficjele zawiadujący akcją, której początkowym celem miało być pojmanie poszukiwanych terrorystów, później zaś ich nieplanowana, spontaniczna eksterminacja przy użyciu samolotu bezzałogowego.    


Wszystko idzie zgodnie z planem do chwili, gdy na arenie wydarzeń, precyzując: w bezpośredniej bliskości celu ataku zatrzymuje się mała dziewczynka i zaczyna sprzedawać chleb wypiekany przez jej matkę w dzielnicy kontrolowanej przez bojówki Al-Shabab, które z  miłości do wyznawanej przez siebie religii czynią nienawiść zwłaszcza wobec tych, którzy miłują innych bogów, bądź do kwestii teologicznych podchodzą mniej fanatycznie niż oni.


I zaczyna się żarliwa debata o sensie likwidacji terrorystów przygotowujących kolejnych męczenników wiary oraz bezsensie tego posunięcia, gdyż jego efekt z dużym prawdopodobieństwem narazi na szwank małą dziewczynkę, której być może nie uśmiecha się sprzedaż chleba w dzielnicy islamskich radykałów, ale na pewno nie spieszno jej przywitać się z Bogiem zdającym się rządzić w jej rodzinnym kraju przy pomocy karabinów maszynowych radzieckiej konstrukcji, publicznych egzekucji oraz samobójczych ataków...   


Racje zwolenników i przeciwników ataku ważą się w ogniu kontrowersyjnych spekulacji. Pojawia się przerzucanie odpowiedzialności ze stołka na stołek. Nie brak też twardych głosów za i przeciw. Atmosfera staje się duszna. Nie ma w tu miejsca na akademickie spory mające stać się pożywką dla środowisk naukowych. Czas płynie. Taki ma już zwyczaj...    
“Niewidzialny wróg” udowadnia, że bez pomocy wielkich nakładów finansowych i nawet niezbyt porywającej gry aktorskiej głównych bohaterów (nie przekonuje ani Helen Miren w roli chłodno myślącej pułkownik brytyjskiej armii ani Aaron Paul, jako szarpany wątpliwościami porucznik armii amerykańskiej) - ale może w owej stonowanej ekspresji, żeby nie powiedzieć: w jej braku tkwi cały sekret.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz