Bardzo dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma rzekami nieznany autor zaprezentował światu baśń o Kopciuszku, która później opowiedziana została wiele razy, także przez wielkich niemieckich bajarzy będących braćmi. Wiele lat później - a konkretnie w roku 2012 - ta sama historia została przybliżona raz jeszcze. Kopciuszek miał tym razem męskie imię Mohammad, a jej autorem było samo Życie, które w Gazie, miejscu stanowiącym środowisko geograficzne utworu może wyglądać troszkę inaczej niż we Frankfurcie nad Menem czy Myślenicach - z wielu powodów, o których można poczytać sobie w prasie krajowej, choć zdecydowanie lepiej sięgnąć po jej zagraniczną odmianę.
Nie minęło wiele lat, aby opowieść o męskim Kopciuszku opowiedział przy pomocy ruchomych obrazów Hany Abu-Assad, palestyński reżyser urodzony w Izraelu, znany z tak świetnych filmów, jak “Omar” (2013) czy “Paradise Now” (2005).
A o co idzie? Wydawałoby się, że o niewiele. O to, co jest domeną człowieka. O niespełnienie i jego przeciwieństwo. O marzenia i twarde realia nierzadko brutalnie je przekreślające. O pasję i głód dokonania czynów ponadprzeciętnych, żeby nie powiedzieć: heroicznych. Wiedział o tym Billy Elliiot, pojmował to Eddie Edwards - obaj sfilmowani. Czuło to wielu i jeszcze więcej poczuje.
Od najmłodszych lat urodzony w Gazie Mohammad śpiewał i w śpiewaniu widział wszystko, co mogło dać mu szczęście. Z początku jednak mało go doświadczył, choć można powiedzieć, że w pewnym momencie swojego nastoletniego życia utrzymywał się z muzyki, co dziś niełatwe jest dla choćby wielu rodzimych tuzów najróżniejszego grania.
W dzieciństwie towarzyszyła mu siostra, wspaniała, rezolutna, pewna siebie dziewczynka, która nawet, kiedy dowiedziała się, że jej nerki nie są w najlepszej kondycji potrafiła na stwierdzenie kolegi: “Nigdy nie wyjdziesz za mąż” odpowiedzieć błyskotliwie i dowcipnie: “I dobrze. Wolę czyszczenie nerki niż czyszczenie domu”.
Kiedy okazało się, że wejście w dorosłość ogołociło Mohammada z ambicji, pojawił się marazm. A on nie sprzyja twórczości, bowiem jej pożywką jest aktywność. Ale i z tym uporał się Palestyńczyk i zrobił to, z czego poznał go cały cywilizowany świat, gdyż o jego niecywilizowanych stronach niewiele mogę powiedzieć.
Najpiękniejsza w filmie Abu-Assada jest naiwna szczerość oraz formalna prostota przy pomocy której została wyeksponowana. Porównywany - nie do końca zresztą słusznie - z “Milionerem z ulicy” Boyle’a palestyński obraz broni się bez żadnych porównań: pokazuje to, co w człowieku piękne i warte podkreślenia pamiętając, że czasem i piękno może ugiąć się pod jarzmem brzydoty. Ale tylko po to, by wstać i zawalczyć o swoje.
PS. I proszę koniecznie obejrzeć po filmie piosenkę prawdziwego Mohammada Assafa, która dała mu laur zwycięzcy w konkursie, który wygrać chciało wielu.
https://www.youtube.com/watch?v=Aj-pyJF6ckU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz