piątek, 21 marca 2014

"Kiedy świnie mają skrzydła": wzruszająco ponad konflikt

Na Bliskim Wschodzie świnia jest zwierzęciem, które w rankingach popularności zajmuje ostatnie miejsce, a i to nawet za dużo powiedziane. Jako zwierze nieczyste przeklinane jest przez wyznawców zarówno Nienazwanego, jak i Allaha, którzy w tej materii wykazują wyjątkową zgodność.


Niestety, bywa czasem tak, że prosty rybak ze Strefy Gazy, Jaafar (Sasson Gabai) wyławia z Morza Śródziemnego świnię, a ta - chcąc czy nie chcąc - odmienia zaklętą w konflikcie rzeczywistość, choć w swojej zwierzęcości musi mieć o tym mgliste pojęcie.
W początkowym odruchu czujący się pokaranym przez siły wyższe Jaafar obmyśliwuje, jak najprędzej w radykalny sposób pozbyć się potwora, jednak, jako że serce ma dobre, oszczędza szkaradę, pozwalając jej dalej wieść świński żywot na pokładzie jego podniszczonej przez czas łodzi.


Przybity ciężarem problemu rybak desperacko poszukując solucji nagle uświadamia sobie, że jest on przecież biedny, świnia jest knurem, a po drugiej stronie muru, na terenie Izraela rosyjska Żydówka, Yelena hoduje świnie do celów podobno militarnych, choć nikt tego nie wie na pewno.
Jaafar niewiele się zastanawiając w czym ma niejaką wprawę, przystępuje do biznesowych negocjacji. Interes zaczyna prawidłowo funkcjonować, kto ma się na nim wzbogacić, czyni to, a mur dzielący dwie skłócone ze sobą nacje wydaje się być zupełnie jakby go nie było. I jest to urzekające, jak cały film zresztą…


Podzielony jest świat i zawsze taki był: dziś także tu i tam panujące różnice nie pozwalają na dialog i wydaje się, że tak już pozostanie na co reżyser “Kiedy świnie mają skrzydła” z pewnością nie ma większego wpływu, choć przypuszczam, że bardzo by chciał.


Zdaję sobie sprawę, że podnosząc świnię z filmu do wysokiej potęgi mogę zostać potraktowany zupełnie niepoważnie, jednak muszę to napisać: tytułowe zwierzę, choć natura w swej chytrości nie wyposażyła jej w skrzydła, naprawdę potrafi latać. W filmowej rzeczywistości Sylvaina Estibala (także autora zekranizowanej powieści “Niebo nad Saharą) unosi się wyżej i wyżej ponad izraelsko-palestyński konflikt, stając się przyczynkiem do pojednania i solidarności, do przyjaźni i zburzenia muru, a przynajmniej w mikroskali. Na makro nawet latająca świnia nie ma recepty. 

   
Tak, mimo iż w komediodramat zamieszane jest nieczyste w tamtych rejonach świata zwierzę, tak przywołany przed chwilą mur najważniejszy jest w całej opowieści. A co on takiego robi, żeby wysuwać się na pierwszy plan? Dzieli, a stwierdzić to może każdy historyk niezależnie od swoich politycznych sympatii. Powiadają, że zawsze będzie dzielił, choć niektórzy - jak choćby reżyser - dają upust swym idealizmom sprawiając przy pomocy kamery oraz grupy aktorów, że może być zupełnie inaczej.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz