poniedziałek, 12 listopada 2018

"Outlaw King" (2018) - rycerz, król, krzywoprzysięzca

Fabryka Netflix nie zwalnia tempa. Powstaje serial za serialem, pełny metraż za pełnym metrażem, lecz jeśli jakość tych pierwszych stoi na wysokim poziomie, tak z drugimi zdają się mieć producenci pewien problem. Rozwiązują go jednak raz na czas, oferując widzom diamencik, jaki wypatrzeć trzeba wśród nie zawsze pierwszego sortu imitacji.
“Outlaw King” w reżyserii Davida Mackenziego mającego w dorobku kilka wyjątkowo udanych filmów (“Młody Adam”, “Starred Up” czy “Aż do piekła”) lśni wyjątkowo pośród wielu Netflixowych produkcji.


Opowiada szkocki reżyser historię postaci dla Szkotów legendarnej i prawdopodobnie narodowi szkockiemu potrzebnej - teraz i przed laty. Robert Bruce, bo on to jest tytułowym królem wyjętym spod prawa życia łatwego nie miał, ale też próbował wszelkimi możliwymi sposobami uczynić los równie ciężki swoim wrogom.   


Na ile wiarygodna jest barwna opowieść o szkockim awanturniku, który w słynnej bitwie pod Bannockburn pokonał angielskiego króla Edwarda II i tym samym doprowadził do oderwania korony szkockiej od Anglii? Aby to ustalić musiałaby się odbyć połączona konferencja angielskich i szkockich historyków, choć prawdopodobne jest, że po sześciu miesiącach jej uczestnicy wciąż tkwiliby w punkcie wyjścia.   


Docenić należy staranność z jaką ów historyczny dramacik został zrealizowany. Widać to od początkowej sceny, kiedy to pokonani lordowie szkoccy podpisują przed angielskim królem Edwardem I tzw. Szmatławy rejestr dość jasno precyzujący ich miejsce w hierarchii angielskiego królestwa. Dostrzec to także można w dalszej części barwnej historii Roberta Bruce’a, aż do finalnej bitwy, gdzie rozstrzygnęły się losy dwóch królestw.


Właśnie owa bitwa jest prawdziwym zwieńczeniem nie tylko kariery historycznego bohatera, ale reżyserskiej pracy Mackenziego: rozmach i dynamika starcia stawiają bitewną rekonstrukcję wśród najlepszych w gatunku.
Mimo iż produkcja Mackenziego rozgrywa się wedle schematu utartego w tego typu opowieściach gloryfikujących jednostkę, gdzie do zwycięstwa prowadzi seria upadków, to trzeba przyznać, że dzięki staranności wykonania (scenografia, kostiumy), celności scenariusza, sprawnej reżyserii i barwnym postaciom, bardzo prędko się o tym zapomina.