piątek, 19 grudnia 2014

"Zaginiona dziewczyna" (2014) - analiza dwojga

W rozlicznych dyskusjach o filmach najczęściej wyrażany jest zachwyt nad aktorami. Następnie wychwala się reżysera i mistrza Yodę, jeśli tylko dane było mu wystąpić w produkcji. Czasami jednak należy przypomnieć, że scenariusz odegrać może w filmie kluczową rolę i ponownie skłonić do rozważań, co było pierwsze: jajko czy kura?
Dobitnie świadczy o tym znakomity tekst filmowy, jaki Gillian Flynn napisała na podstawie swojej powieści “Zaginiona dziewczyna”. W równie doskonały sposób David Fincher zamienił go w ruchome obrazki.

Bo do dwojga trzeba tanga
Tu wszystko jest proste: dwoje intelektualistów, ona, Amy (Rosamuld Pike), pisarka i publicystka z Nowego Jorku oraz on, Nick (Ben Affleck), próbujący niegdyś pisać wykładowca akademicki nie z Nowego Jorku wchodzą sobie w paradę podczas intelektualnej nowojorskiej posiadówy, gdzie przemawia się czystym Proustem nie pamiętając, że Woody Allen kilkadziesiąt lat wcześniej zrealizował “Manhattan”.


Celnie strzela Amor pociskami i staje się to, co miejsca mieć nie powinno: intelektualiści pętają się węzłem małżeńskim. Chyba tylko po to, aby nieustannie frustrować się postępującą analizą małżeńskiej miłości, do której w istocie oboje wrogo są nastawieni, choć początkowo wydaje się im coś zupełnie innego.

Kochać zawsze znaczy to samo
Początkowe fajerwerki szczęśliwego pożycia ustępują dość szybko grozie codzienności. Rozpoczyna się małżeństwo ze wszystkimi swoimi wzlotami i upadkami, choć tych pierwszych jakby więcej.


Najbardziej skrajny egoizm - miłość, powoli zastępowany jest innym skrajnym egoizmem - nienawiścią. Tam, gdzie wcześniej sypały się iskry, pozostał tylko popiół, a nawet i jego czasem brak. Gdzie wschodziło słońce, nie ma nawet księżyca. Jest tylko doskonale znany istotom myślącym koszmar współistnienia, w którego przygotowaniu człowiek bywa prawdziwym wirtuozem.  

Zaginiona dziewczyna
Pewnego dnia jednak przepadają blade uśmiechy, wymuszone pocałunki oraz upiorność porannych powitań. Amy znika w dniu piątej rocznicy ślubu. Po prostu: jest, a nagle być przestaje, zupełnie jakby nigdy wcześniej nie istniała.
“Zrozpaczony” Nick powiadamia o sprawie policję nie mając pojęcia, że właśnie rozpętuje piekło, a jego żona w pamiętniku daje upust swoim emocjom takimi słowami:

Nick pokochał dziewczynę, którą udawałam. Fajną. Dla facetów to największy komplement. Fajna z niej dziewczyna. Fajna - żyleta, fajna - do wyrwania. Fajna - zabawna. Fajna nie wścieka się na chłopa. Jedynie uśmiecha się gorzko, acz kochająco. I udostępnia usta do wyruchania. Kocha to, co on kocha. Ten to winylowy hipster, którego kręcą mangi z fetyszami. Jeśli lubi "Szalone nastolatki", będzie galerianką, która zna się na futbolu i pochłania buffalo wings z sieci Hooters. Kiedy poznałam Nicka, wiedziałam, że szuka fajnej dziewczyny. I dla niego byłam skłonna spróbować. Wydepilowałam cipkę woskiem. Piłam puszkowane piwo, oglądałam filmy z Adamem Sandlerem, jadłam zimną pizzę i nosiłam rozmiar 34. Robiłam mu dość regularnie loda. Żyłam chwilą. Dałam się, kurwa, wyrywać. Część z tego nawet mi się podobała. Nick odkrywał we mnie pokłady, o których istnieniu nie wiedziałam. Lekkość, humor, luz. A on nabierał przy mnie rozumu. Bystrzał. Dawałam mu bodziec, by wzniósł się na mój poziom. Wykuwałam sobie wyśniony ideał.


Małżeństwo dla zuchwałych
Gorzka jest powieść Flynn i takie samy są obrazy Finchera. Pomimo iż w filmie nieustannie mówi się o tym, o czym wiedzą nie tylko intelektualiści, odnieść można wrażenie, że na nowo odkrywa się reguły rządzące wspólnym światem usankcjonowanym w urzędzie stanu cywilnego.
Padają w znakomitym thrilerze niejednokrotnie słowa, jakich na co dzień się nie wypowiada, lecz chowa w sercu pozwalając, aby zatruwały ciało i umysł. Dlatego zarówno film, jak i powieść zaliczyć należy do bezkompromisowych. Niektórzy z pewnością nazwą je solami trzeźwiącymi przed podjęciem wyzwań mających mieć długofalowe konsekwencje. I być może będą mieli racje. 
Jest jednak coś więcej w tej bezlitosnej analizie walącego się w gruzy małżeństwa - niezłomne przekonanie, że nie mogło być inaczej, a niektóre decyzje podejmowane w życiu to w istocie puszczone dla spełnienia zachcianki mydlane bańki, które przebijamy bez litości w chwili, gdy przestają cieszyć nasze oczy.




poniedziałek, 15 grudnia 2014

"Nightcrawler" (2014) - IAmerica

Powiadają, że w Stanach Zjednoczonych wszystko jest możliwe. Pucybut wspiąć może się ponad półki z butami, prosty żołnierz sprawiedliwość wymierzyć może największemu zagrożeniu, a opowiedzieć o tym wszystkim praca kamery. Niektórzy nazywają ją przeklętą. Niesłusznie. Kamera to przedmiot bezduszny, wypełniający w wersji cyfrowej polecenia człowieka. Ten z kolei potrafi zgotować piekło. 


Opowiada o tym przejmujący, brutalny w sferze wizualnej, emocjonalnej, psychologicznej oraz każdej innej thriller Dona Gilroya “Nightcrawler”. W główną rolę socjopaty z Los Angeles, wcielił się budząca podziw wirtuozerią Jack Gyllenhaal. Biorąc pod uwagę imponujący dorobek aktorski ostatnich dwóch lat (‘Bogowie ulicy”, “Labirynt”, “Wróg”) mistrzostwo nie powinno nikogo dziwić.


Kiedy pewnego dnia Louis Bloom, drobny złodziejaszek o pewnym potencjalne intelektualnym oraz niekwestionowanej charyzmie zaczyna rozumieć, że bycie płotką w świecie pełnym rekinów jest nieopłacalne, postanawia odmienić bieg wydarzeń. A właściwie nie on, lecz przypadek, który sprawił, że Louis Bloom ze złodzieja nie tylko metali kolorowych zamienił się w operatora kamery poszukujących ciekawych tematów na “wiadomość dnia” do lokalnej stacji tv.


Najmując sobie pomocnika, niezbyt rozgarniętego Ricka (Riz Ahmed) wyrusza świeżo ochrzczony operator, aby wydrzeć nocnym ulicom ich najgorętszy towar: cierpienie, krew, śmierć, pożogę.
Bardzo prędko okazuje się, że wrodzone talenty Blooma oraz jego bezdyskusyjny, socjopatyczny brak skrupułów bardzo prędko windują go wysoko w świecie telewizyjnego biznesu. Kluczowe dla jego dalszej kariery jest nagranie z rezydencji, gdzie popełniono potrójne morderstwo. Przed przybyciem policji jego kamera zarejestrowała nie tylko ofiary zbrodni, ale i uciekających sprawców. Dzięki temu w głowie Louisa Blooma rodzi się śmiały plan...



“Nightcrawler” to porażający, smutny obraz. Cynizm miesza się tam z cynizmem większym, życie ludzkie warte może być trzysta dolarów, a za piętnaście tysięcy… proszę obliczyć samemu. To precyzyjny rozrachunek ze światem rynsztokowej telewizji, gdzie pod pozorem “misji społecznej” oraz “chęci podkreślenia ofiarności walczących ze złem” kwitnie presja zwiększenia oglądalności za wszelką cenę. Czy w świecie tym oprócz operatorów kamer i reporterów zawsze gotowych do zrelacjonowania dekapitacji na żywo ktoś może mieć jeszcze prawdo do zadowolenia. Tak. Producenci książeczek czekowych niezbędnych we współpracy z niezależnymi operatorami.