Religie świata, pomimo całej swojej głębokiej duchowości wielokrotnie stawały i wciąż stają się przyczynkiem najróżniejszych konfliktów, przy czym warto podkreślić, że swoją wybuchowością potrafią znacznie przewyższyć spory na innym tle.
Islam - podobnie jak chrześcijaństwo - to religia niewątpliwie miłująca i wielbiąca pokój, jednak jeśli zachodzi taka konieczność, a zachodzi nieustannie, jego wyznawcy potrafią sięgnąć po środki określane przez media całego świata “drastycznymi”.
W sposób bezkompromisowy opowiada o tym brytyjska produkcja z roku 2010 “Cztery lwy” Christophera Morrisa, w której dramat przenikając się z groteską tworzą ogromny materiał do przemyśleń istotnych nie tylko dla osób uznających się za wojowników wiary.
Proszę sobie wyobrazić paczkę czterech kumpli, z których przynajmniej trzech jest troszkę więcej niż mniej rozgarniętych oraz ideę, a właściwie Ideę, jaką marzy się im wprowadzić w życie ku chwale swojego Boga: Jihad, który w ich umysłach wydaje się być czymś wyjątkowym i wzniosłym, choć w rzeczywistości nienawiść nie rodzi nic więcej prócz nienawiści, tak jak złość przyciąga wyłącznie złość, a ignorancja, ignorantów.
Zupełnie serio główni bohaterzy filmu pragną obwieścić zgniłej, skorumpowanej zachodniej cywilizacji, że najwyższa pora, aby umrzeć bez godności, a pomóc im w tym mają materiały wybuchowe domowej produkcji, dzięki którym - jak to sobie mówią - łatwiej i szybciej będzie im dotrzeć do Raju.
Zamiar swój urzeczywistnić mają podczas londyńskiego maratonu, choć początkowo jeden z nich, Barry (Nigel Linsday) ) główny cel upatruje w meczecie, gdyż w jego rozumieniu taki incydent sprowokuje muzułmańską społeczność do powstania przeciw uciskowi i aparatowi represji.
Kamera podpatruje ich raczej w sytuacjach przygotowań do zbrojnego wystąpienia, konsekwentnie pomijając - za wyjatkiem Omara (Riz Ahmed znany także z “Uznanego za fundamentalistę, o którym już kiedyś pisałem: http://drogiszerokie.blogspot.com/2013/12/uznany-za-fundamentaliste-historia.html ) - ich życie prywatne. Czas mija “mudżahedinom” na kontestacji chaosu zachodniego stylu życia oraz wygłaszaniu radykalnych przemówień przed kamerą video. I jakkolwiek w ich przyszłości daje się wyczuć dramat, tak teraźniejszość jest raczej zlepkiem wywołujących śmiech scenek, bo przecież ciężko troskać się, kiedy jeden z “bojowników”, Faisal (Adel Akhtar) instaluje w ramach testu środki wybuchowe na tresowanym kruku, o ile takie w ogóle istnieją.
“Cztery lwy” to film w sposób mistrzowski łączący w sobie płacz ze śmiechem i z wielką gracją stąpający po cienkiej linie rozgraniczającej te dwa pojęcia. Mimo iż słychać w tym wszystkim huk eksplozji, że wydarzeń następujących po sobie za nic nie da się określić optymistycznymi, można jednak wysnuć jedno, choć bardzo konkretne domniemanie: zawsze pozostaje nadzieja, że człowiek w swoim działaniu odwołać się może do analitycznego i racjonalnego umysłu, który w przeciwieństwie do działającego zawsze pod wpływem emocji serca, potrafi - czasami w wielkich bólach - uzmysłowić sobie to i owo. Z przewagą tego drugiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz