Śmierć zawsze bywa tragedią. Tu czy tam. Najgorszą jej formą jest ta niezapowiedziana, pojawiająca się bez ostrzeżenia. Zmieniająca wszystko. Taka śmierć zdetonowała się w budzącej smutek katarsko-belgijsko-libańsko-francuskiej kooperacji filmowej zajmującej się jednak problemem dotyczącym bezpośrednio państwa Izrael oraz odwiecznego konfliktu skutecznie dzielącego mieszkańców Ziemi Świętej za czasów krzyżowców nazywanej także Zamorzem.
“Zamach”. Produkcja z roku 2012. Mimo iż jej treść zostaje zdradzona już w pobieżnym opisie, mimo iż widz jest świadomy, czego może się spodziewać, bardzo prędko przekonuje się, że świadomość, a wiedza to dwa odrębne pojęcia.
Arabski lekarz Amin Jaafari (w tej roli jak zwykle doskonały Ali Suliman znany m.in. z “Drzewa cytrynowego” czy “Przystanku Raj”), którego talent chirurgiczny zostaje doceniony w jednym z lepszych szpitali Tel Awiwu prowadzi życie stabilne i pozbawione trosk. Z piękną żoną (Reymond Amsalem*) u boku udowadnia, że można z godnością być Arabem w Izraelu, czerpać wymierne profity z odnoszonych sukcesów i udowadniać, że przyjaźń między Żydami, a Arabami nie jest taką utopią, jak to wielu się zwykło wydawać.
Zamach samobójczy w jednej z restauracji, gdzie odbywały się dziecięce urodziny wprowadza w ustabilizowaną rzeczywistość doktora Jaafariego początkowo bardzo dużo pracy związanej z łataniem ofiar eksplozji, później krańcowy chaos. Okazuje się bowiem, że zamachu dokonała jego żona, w co ciężko mu początkowo uwierzyć, choć wszystkie fakty za tym przemawiają.
Zaczyna się piekło, nie takie jednak, o jakim zwykło czytać się na kartach powieści grozy czy w słynnych poematach, lecz piekło rzeczywistości, która za sprawą wybuchu fiknęła solidnego kozła przewartościowując każdy element życia arabskiemu doktorowi.
Na przedsionku piekła jest uwłaczające godności przesłuchanie przez oficera Szin Bet (izraelska Służba Bezpieczeństwa Ogólnego), który w imieniu państwa Izrael usiłuje ustalić stopień zaangażowania doktora w dokonany zamach. W rozumieniu urzędnika jest niemożliwe, aby mąż nie wiedział o planach ukochanej kobiety, jednak prawda jest inna od jego przypuszczeń: Jaafari nie ma nic wspólnego z samobójczą misją. Wypuszczony ostatecznie na wolność doktor wraca do zdemolowanego domu, gdzie znajduje ostatnie słowa żony dobitnie potwierdzające jej udział w zamachu.
Znany mu świat przestaje ostatecznie istnieć...
Zrozpaczony, osamotniony, zagubiony ateista postanawia dowiedzieć się prawdy o kulisach śmierci jego żony i wyrusza do miasta, dokąd zdają się prowadzić wszystkie tropy - do Nablusu, o którym Wikipedia wspomina w takich m.in słowach: “Czołowa pozycja miasta w ruchu oporu przeciw kolonializmowi i okupacji przyniosła mu miano „Góry Ognia” (arab. Jabal en-Nar)... od 1995 autonomiczne miasto palestyńskie, jednak otoczone nielegalnymi osiedlami żydowskimi i posterunkami izraelskiej armii, nękane licznymi inwazjami. Miasto jest zablokowane siedmioma posterunkami izraelskiej armii, tzw. checkpointami, z których najgorsza sławą cieszą się Beit Iba, Huwwara i Zaatara”.
Niezwykłość filmowego “Zamachu” przejawia się nie tylko w szokującym jądrze scenariusza, lecz przede wszystkim w wirtuozerii libańskiego, podkreślam: libańskiego reżysera Ziada Doueiri, który przy pomocy niezwykle emocjonalnej kamery próbuje przeniknąć izraelsko-arabski konflikt, wierząc głęboko i mądrze, że pomimo jego potwornego wręcz skomplikowania, należy wyciągać go na światło dzienne.
Bardzo bym chciał, aby dzieło Doueiri’ego sprzeciwiając się głośno i otwarcie językowi nienawiści dotarło do osób, do których dotrzeć powinno, choć nie jestem aż takim idealistą, żeby dać wiarę w tak wielką siłę oddziaływania ruchomych obrazków na radykalny światopogląd.
* Imię Reymond może wydawać się męskie, jednak istnieją w Izraelu imiona nadawane zarówno kobietom, jak i mężczyznom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz