czwartek, 10 kwietnia 2014

"I Am Soldier" - bieg z przeszkodami

Wiem, że są miejsca, których nie zobaczę, podobnie jak sytuacje, w jakich nie będę uczestniczył, choć świadomość ta chwilami czyni mnie szczęśliwszym. Nie jestem bowiem przekonany, że chciałbym zostać poddany morderczej selekcji odbywającej się w brytyjskich jednostkach specjalnych SAS, którą pomyślnie kończy nikły procent kandydatów marzących o dołączeniu do wojskowej elity świata.


Opowiada o tym brytyjski film “I Am Soldier” i mimo iż nie wynika z niego jakiś większy morał prócz tego, że trzeba być odpornym bardziej niż inni, a nawet jeszcze bardziej, zamierzam opowiedzieć o tym obrazie kilka słów nie zgadzając się zupełnie z niską średnią oceną internetową, gdyż film ten zasługuje na lepszą laurkę.


Kiedy dwóch młodych żołnierzy dociera do miejsca, gdzie dostąpić mają zaszczytu bycia sponiewieranym na najrozmaitsze, nierzadko bardzo wymyślne sposoby, o czym na wstępie zostają uprzedzeni, wszystko wydaje się proste: selekcja na modłę wojskową nie różni się specjalnie od tej naturalnej - słabsi mają mniejsze szanse, a siła mięśni, jeśli nie idzie za nią odpowiednia praca szarych komórek, nie zawsze wystarcza.


Krok po kroku - przy czym warto podkreślić, że krok niejednokrotnie ze względu na obciążenie waży kilkadziesiąt kilogramów - rozpoczyna się mierzyć dwustu żołnierzy z własnymi słabościami, a bardzo prędko okazuje się, że dwustu zamienia się z stu sześćdziesięciu, a potem w siedemdziesięciu. Morderczość selekcji daje o sobie znać już na samym początku, a jej eskalacja potrafi sprawić, że widz wręcz cieszy się, że w żadne SAS-y się nie pchał i posiada wygody fotel oraz pyszne piwko pod ręką, które pomagają mu znieść to, co wiele ludzi w Wielkiej Brytanii znosi w rzeczywistości.  


“I Am Soldier” ująć potrafi przede wszystkim surową formą i ostrą, niemal wykłuwającą wzrok potęgą gór południowej Walii, z którą zmierzyć się muszą i pokonać ją wszyscy marzący o kopaniu tyłków złym ludziom tego świata, mimo iż należy pamiętać, że zło różne ma oblicze i w różnych krajach potrafi się je odmiennie definiować.



Nie mam nic do powiedzenia o taktyce walki elitarnych formacji, jednak ich członkowie niezmiennie budzą mój podziw, choć nie dzieje się tak ze względów związanych z jakąkolwiek ideologią: uważam, że na swoim polu są arcymistrzami, a zdolność do poświęceń - nie mówię tu o klasycznie pojmowanym heroizmie, mimo iż na taki ich stać, o czym świadczą napisy na grobach oraz filmy fabularne i dokumentalne - i silna motywacja w dążeniu do perfekcji sprawiają, że jestem w stanie zrozumieć, że profesja ta warta jest bliższej eksploracji, o czym świadczy obraz Ronnnie’go Thompsona..  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz