środa, 9 grudnia 2015

"Dar" (2015) - na imię mam "Pamiętam Dobrze"

Niesłusznie określono “Dar” Joela Edgertona - także odtwórcy jednej z głównych ról - horrorem, gdyż trafniej było przykleić łatkę “thriller psychologiczny”. Dlaczego? Bo jeśli produkcja budzi napięcie i wprawia serce w szybszy rytm to wyłącznie w sferze mającej silny związek z rzeczywistością wykreowaną w przeszłości przy pomocy emocjonalnie i racjonalnie postrzegającego świat młodego człowieka, który…


Oczywiście, nie oznacza to, że dobry horror czerpać musi swą siłę wyłącznie z elementów nadnaturalnych… zostawmy jednak formalną dyskusję i zajmijmy się obrazem.  
I przypomnijmy wyraźnie jedno - “na początku było słowo”.
Zanim jednak widz o tym się dowiaduje, szczęśliwe małżeństwo wprowadza się do pięknego, dużego domu, gdzie planuje - jak większość par w pięknych i dużych mieszkaniach - “postarać się o dziecko”, z czym może mieć pewne problemy, gdyż pierwsze nie zdołało wydostać się żywe z łona matki.


Kim są oni? Bardzo proszę: Simonem (Jason Bateman) i Robyn (Rebecca Hall). Ludźmi sukcesu: przedsiębiorczymi, zaradnymi, gotowymi na wszystko, jeśli zajdzie taka potrzeba, a przecież wiadomo, że w świecie, w jakim się poruszają, zajść w końcu musi. Konkurencja przecież nie śpi, a nawet jeśli to robi, gotowa jest wybudzić się szybciej niż można się tego spodziewać.  


Nieoczekiwanie w sielskość szczerze sobie oddanego małżeństwa wkracza pewnego dnia niejaki Gordo (świetny Joel Edgerton próbujący chyba zapomnieć o niezbyt przekonującej roli Ramzesa w “Exodusie” Ridleya Scotta), dawny kolega Simona z liceum, a jego obecność w życiu ludzi szczęśliwych bardzo prędko zaczyna się intensyfikować doprowadzając do zaognienia filmowej akcji oraz do zagrożenia życia u widzów z chorobą wieńcową.


Początkowo leniwie budowany klimat zaczyna intensyfikować się w miarę odkrywania przez twórców kolejnych kart z talii pełnej fałszywek oraz jednego, jak najbardziej realnego jokera, który w odpowiedniej chwili zrobi, to do czego został stworzony - pobije wszystko i wszystkich.    
Jest “Dar” wśród tzw. produkcji “niedzielnych”, “niekoniecznych”, “dla entuzjastów gatunku” pozycją wartą obowiązkowej celebracji, gdyż podczas stu ośmiu minut seansu otrzymujemy należycie odmierzoną i przemyślaną dawkę ruchomych obrazów skutecznie pozwalającą zapomnieć, że za oknem jesień, a do beztroski kanikuły bardzo daleko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz