niedziela, 5 czerwca 2016

“13 Hours: The Secret Soldiers of Benghazi” (2016) - walczę, więc jestem

Amerykanie lubują się w filmach, kiedy samotny bohater walcząc z wszechpotężnym złem zbawia świat nie pytając się choćby od niechcenia czy ratowany ma na to ochotę.
Tym razem znany z zamiłowania do kina spektakularnego Michael Bay przywołując zaszłe w swoim czasie wydarzenia, postanowił udowodnić, że świat można ratować w kilka osób pod warunkiem, że jest się do tego przygotowanym, wyszkolonym, uzbrojonym i pełnym wiary, że na przemoc odpowiedzieć można tylko ostrą amunicją.


11 września roku 2012 dwie amerykańskie placówki w Bengazi - w tym tajna baza operacyjna CIA - zostały zaatakowane przez przeważające siły libijskich bojowników wspieranych z całą pewnością przez organizację, której nie przewodził już Osama Bin Laden, bowiem martwi podobno nie mogą już niczego.


Ochroną amerykańskich flag powiewających na wietrze oraz przebywającego w ich cieniu personelu zajmowali się kontraktowi ochroniarze, weterani służb specjalnych, którzy w swoim życiu widzieli z pewnością niejedno i doskonale obeznani byli z dźwiękiem różnej wielkości ołowiu przecinającego powietrze.
Scenariusz “13 Hours: The Secret Soldiers of Benghazi” początkowo szkicując niestabilną sytuację w Libii przechodzi dość szybko do sedna sprawy, czyli do wizyty ambasadora Christophera Stevensa w kapusie dyplomatycznym, obiekcie nie najlepiej strzeżonym, aż proszącym się o zmasowane natarcie osób - mówiąc dyplomatycznie - nie sprzyjających amerykańskiej obecności w regionie.


Dynamicznie prowadzona narracja przeplatana dźwiękiem wybuchających granatów, świstem kul, spadającymi z wysoka pociskami moździerzy oraz pierwszej klasy heroizmem Amerykanów mizernymi siłami stawiających twardy odpór przeważającym siłom wroga spodoba się nie tylko fanom “Helikoptera w ogniu”.


Być może ktoś mógłby powiedzieć, że w tym filmie garstka napadniętych symbolizuje odwieczną potrzebę walki o wolność, że w duchu ich walki tkwi duch dawnych Spartan mierzących się pod Termopilami z potęgą perskiego Szacha Szachów Kserksesa pierwszego tego imienia, że w tym współczesnym Alamo nie było miejsce na nic więcej, jak tylko na odwagę i poświęcenie, ale mówiąc prościej tytułowe trzynaście godzin przedstawione w filmie daje przy pomocy wysokiego stopnia realizmu czym jest osaczenie, stres mu towarzyszący oraz wyczerpujące się pokłady nadziei.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz