Aby powiedzieć cokolwiek o nowym filmie irańskiego reżysera Rafii Pitsa, należy przypomnieć jego ostatnią produkcję. Zrealizowanego w smogu Teheranu “Myśliwego”, gdzie samotny, zatruty życiem, rzeczywistością, sytuacją polityczną outsider i były więzień wyraża rozpacz przy pomocy strzelby na tle przyglądającego mu się z obojętnością wielomilionowego miasta. To kino powolne, surowe, namiętnie rozpaczliwe i gniewne...
W “Soy Nero” porzucił Pitts egzystencjalne rozważania na tle krajowym i przeniósł się na pogranicze dwóch światów: Meksyku i Stanów Zjednoczonych, gdzie wspólnie z rumuńskim scenarzystą, Razvanem Radulescu zawiązał losy Nero Maldonado, młodego Meksykanina.
Kim jest, skąd przybywa i dokąd zmierza Maldonado? Ano, osiemnastolatkiem pragnącym dostać się wbrew woli prezydenta Trumpa na teren USA, gdzie wstąpić mógłby do armii - Maldonado, nie Trump - i przy pomocy siły mięśni oraz ołowiu załadowanego do karabinu maszynowego wymierzonego we wrogów demokracji, zasłużyć na zieloną kartę. Dzięki niej zaś mógłby wreszcie wyśnić - podobnie jak miliony przed nim - amerykański sen, wedle którego wszystko jest możliwe, ale wyłącznie dla pewnej grupy ludzi.
Mierzy się zatem Pitts - niczym wyjęty z jakiegoś komiksowego szablonu Irańczyk, jakim przecież nie jest - z USA: z Wielkim Szatanem nieustannie, niemal manifestacyjnie wyciągniętym palcem wskazującym wytykając jego przywary. Przedstawia Stany Zjednoczone, jako wielką, nieczułą na nic maszynę istniejącą nie dla ludzi, ale przeciw nim. W każdej chwili gotową do ataku. Nie potrafiącą zrozumieć. Nie wybaczającą i okrutną.To z jednej strony.
Z drugiej opowiada irański reżyser historię zwykłego chłopca nie marzącego nawet - jak zwykle bywa to w baśniach - o czynach heroicznych, lecz za złapaniu swojego skrawka szczęścia. A szczęście jego nazywa się USA. Pomocna zaś w jego osiągnięciu będzie zielona karta uprawniająca do tego, do czego nie uprawnieni są wszyscy, którzy jej nie posiadają. Najprościej uzyskać ją można wstępując do armii amerykańskiej, gdzie jako mięso armatnie można walczyć w obronie demokracji, licząc, że działania, jakich dopuści się pozostając przy życiu, bądź przy nim nie trwając, pomocne okażą się w formalnościach niezbędnych przy dążeniu do szczęścia, o jakim coś tu się już napisało.
“Soy Nero” zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami: licznymi deportacjami Meksykanów próbujących służbą w armii “dorobić” się amerykańskiego obywatelstwa, z pewnością wyraża protest przeciw pewnej kulturze, ale i też zaznacza, wyraźnie, że dla wielu ludzi owa krytykowana kultura jest wszystkim, w co wierzą. A za stanie się jej częścią, gotowi są zapłacić bardzo wysoką cenę. I to jest z pewnością paradoks.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz