W małych miastach, a nawet: miasteczkach - tych za siedmioma lasami, siedmioma górami i siedmioma rzekami wszystko widać lepiej i tak samo słychać. Niezauważonym nie przejdzie żaden konflikt, każde nie w porę wypowiedziane przekleństwo obiega ulice z zawrotną prędkością, a popełniona brutalna zbrodnia na młodej dziewczynie - gwałt, morderstwo, podpalenie - odbijać się będzie nieznośną czkawką przez długi czas.
W niewielkim Ebbing, gdzie czas płynie leniwie, a komendant policji wydaje się panować nad sytuacją, walkę miejscowemu wymiarowi sprawiedliwości wypowiada Midrel (Frances McDormand), matka brutalnie zamordowanej nastolatki, która wynajmuje trzy tytułowe tablice reklamowe i umieszcza na nich komunikat mający wywołać wielkie kontrowersje wśród lokalnej społeczności.
Wielowątkowość narracji przywodzi na myśl, że na ruchomych obrazach przedstawił Martin MacDonagh nie tylko losy zrozpaczonej matki domagającej się sprawiedliwości (tj. rzetelnego śledztwa mającego doprowadzić ujęcia sprawcy, bądź sprawców zbrodni), ale i też dolę drugoplanowych postaci zmagających się z nie dającą się odwrócić chorobą nowotworową, przerażającą głupotą, nieposkromioną ambicją czy też wzrostem, który jedynie przez dyplomatów nazwany mógłby być niewielkim.
Przede wszystkim jednak “Trzy billboardy”... to film o małości. Nagle okazuje się, że wszystko jest tu małe, mimo iż księża i Bóg - trochę się im w filmie, być może niezasłużenie obrywa - próbują przekonać nas do wielkości naszego gatunku, które byle tsunami wymazać może z powierzchni drenowanej bezpardonowo dzień po dniu Niebieskiej Planety. Małe, a właściwie niskie są pobudki, moralne dylematy, wzniosłe decyzje, napuszone deklaracje. Małe wobec nie dającej się odwrócić przeszłości, wobec czasu, który przyniósł takie, a nie inne wydarzenia, który jednak upodlił, a drugich zabił, obiecując, że we właściwym momencie zajmie się wszystkimi. A czas - jak już się rzekło - w małych miastach, a nawet miasteczkach widać lepiej i tak samo lepiej go słychać.
“Trzy billboardy”.. to również drobny szkic do portretu współczesnej Ameryki - niekoniecznie tej małomiasteczkowej - oraz zmian, jakie powoli i nieodwołalnie zachodziły tam począwszy od lat sześćdziesiątych, aby teraz - w dobie portali społecznościowych - być podważane przez jednych, przez drugich zaś podnoszone do rangi najwyższej. W tle nieustannie przewija się rasizm, przemoc domowa, równouprawnienie, dyskryminacja na tle seksualnym oraz na każdym innym, a kiedy wydaje się, że wybrzmiały już te oklepane śpiewki, powracają znowu z kolejną zwrotką…
Nie wolno zapominać, że poruszający obraz Martina MacDonagha to także aktorski festiwal nagrodzonej Oscarem za “Fargo” Frances McDormand, która po raz kolejny udowodniła, że nie potrzeba uciekać się do ekspresyjnych środków, aby nadać swojej roli niepospolitego sznytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz