środa, 9 lipca 2014

Kalimera! Na żywo z Koryntu

Niewiele mam do powiedzenia o samej podróży podczas której zmierzyłem się z dwoma tysiącami kilometrów, ale to pewnie dlatego, że nie z podróżą miałem do czynienia. Czterodniowy przelot autostradowy znanymi do bólu drogami nie dość, że pozwolił mi się zaopatrzyć w pyszne macedońskie papieroski (ok. 90 centów za paczkę) to jeszcze zaoferował możliwość lepszego zapoznania się z właściwościami jezdnymi niebieskiego Yamaha, który aktualnie - kiedy gryzmolę te kulfony - sforuje bez litości skuterową 125-kę od Piaggiego dowodząc wyższości ręcznej skrzyni biegów nad automatyczną. A wszystko to dzieje się na pewnej farmie w Koryncie, do którego mieszkańców w swoim czasie pouczające listy pisał św. Paweł podobno z całkiem niezłym skutkiem, choć osobiście nie mogę tego potwierdzić, ani nie znam też nikogo, kto mógłby o tym zaświadczyć.

Pierwsze, co przyszło mi na myśl, kiedym stawiał debiutanckie kroki w centrum miasta to fakt, że kryzys, który prawym sierpowym niemal powalił na matę życia urokliwą Helladę, wciąż nie daje o sobie zapomnieć. W sezonie miasto tętni gwarem, jednak wraz z jesiennymi chłodami - jakże innymi od tych polskich - zamiast ludzi wiatr pałęta się po wyludnionych ulicach, jednak nie zamawia on frappe, ani piwka, którego sztuki warzenia greccy browarnicy powinni nauczyć się od polskich.
Mieszkam na farmie Konstandisa i żony jego, Alexandry, gdzie w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie świadczę przez kilka godzin dziennie usługi rolnicze, co wielce mi odpowiada, gdyż zbieranie ziemniaków bardzo usprawnia kreatywne myślenie niezbędne mi przy pracy nad powieścią historyczną, o której opowiem w swoim czasie. Będąc aktywnym uczestnikiem zachodzących tu wydarzeń wypada mi odnotować, że wszyscy bardzo zadowoleni są z odgrywanej roli, a jako, że nam, ludziom, najczęściej chodzi o własne zadowolenie, uważam, że sprawy idą w dobrym kierunku. Psom i kotom dzielącym z nami trudy upalnych dni także powodzi się nieźle, mimo iż nie obserwuję, aby któreś z nich dla dobra swojego gatunku próbowało rozszczepić atom, lub udoskonalić broń biologiczną wielce pomocną w chwalebnym dziele masowej eksterminacji.

Pracują tu bowiem i mieszkają ludzie z Kanady, Hong-Kongu, Anglii, Węgier, Grecji, a przyjechać ma ich jeszcze więcej, co w pewien sposób budzić może skojarzenia z komuną w starym hippisowskim stylu, choć nikt tutaj hippisem nie jest, ani być nie próbuje.

Na razie jednak wpatrzony w górę usytuowaną ponad ruinami dawnego Koryntu próbuję sobie wyobrazić, jak ciężką pracę wykonywały niektóre z cór tego starożytnego miasta ku chwale swoich bogów i ku niewątpliwej uciesze jego synów, o których z pewością istotnych dokonaniach mówi się jakby mniej.

Ps. Więcej zdjęć niebawem. Aktualnie mogę zamieścić tylko te wykonane tabletem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz