czwartek, 10 lipca 2014

Sjesta: kiedy Słońce bywa Bogiem

Dzień w Grecji różni się nie tylko tym od polskiego, że rozgrywa się w zupełnie innej długości i szerokości geograficznej, ale i sposobem jego celebracji. Tutaj zmuszony jestem podkreślić, że jeśli polskie święcenie dnia powszedniego przebiegać może w atmosferze sprzyjającej rozwojowi chorób układu nerwowego, tak w Grecji nie dość, że niewiele o psychofzycznych dolegliwościach zdaje się rozmawiać, to w dodatku nie za bardzo wiadomo, kiedy jest dzień, a w którym momencie nastaje noc.
Odnoszę jednak coraz śmielsze wrażenie, że Grecy zarówno dzień, jak i noc traktują tak samo i potrafią sprawić, że noc nagle bardziej żywa jest od dnia, a pracować nad tym i przy tym wcale nie trzeba. Wystarczy zasiąść z nimi przy jednym stole wieczorową porą, aby przy specjałach kuchni śródziemnomorskiej, z której tak są dumni, nabrać niepodważalnego przekonania, że w żyłach ludów północnych zamiast lawy - jak to bywa na południu - płynie perfekcyjnie zmrożona czysta wódka, dzięki której iluzorycznej mocy człowiek północy na chwilę - do czasu wystąpienia choroby poalkoholowej - poczuć się może roześmianym południowcem. Następnego dnia celebrując święto powszedniości bardzo szybko zapomni, że jeszcze kilka godzin wcześniej w zadku miał kierownika, szefa i brygadzistę w czym pomogą mu chętnie nagle wyłażący z przywołanej tu już części ciała przedstawiciele wyższej kadry menedżerskiej. I tak oto farbowany czterdziestoma procentami południowiec znów  zakwalifikowany zostaje do ludów północy, choć nie sądzę, aby miało to jakikolwiek wpływ na dalsze losy Hellady.
W tej chwili jednak nie o problemach zimnokrwistych nacji chciałbym się wypowiedzieć, ale mając dobrze w pamięci to, co w Polsce wielokrotnie słyszałem, zmuszony jestem odnieść się do krzywdzących Greków opinii, jakoby byli oni ludźmi wyjątkowo niechętnie nastawionymi do jakiejkolwiek pracy, a czas przepędzać potrafią jedynie tańcząc Zorbę z koszykiem oliwek w jednej ręce, w drugiej dzierżąc pięć butelek ouzo, każdą przywiązaną do jednego palca.
Z moich obserwacji nieodwracalnie wynika, że ludzie z wielką dumą mówiący o wiekopomnych osiągnięciach swojej cywilizacji reprezentowanej nawet przez tych, których zmuszeni byli otruć, wielką wagę przywiązują do obowiązków zawodowych, co więcej, pracowitość ich tym bardziej warta jest podkreślenia, że operować im przychodzi w części świata, gdzie przez wiele miesięcy jest cieplej niż w Lechistanie.

To meteorologiczne uwarunkowanie sprawia, że - biorąc pod uwagę pierwszy lepszy przykład z wartkiej rzeki moich sjestowych roztrząsań, w których towarzyszy mi kotek - teraz, czyli o godz. 16 lokalnego czasu ciężko byłoby zbierać ziemniaki z wypalonego słońcem pola. Datego też - świadomi, że w Polsce "leń" będzie najłagodniejszym słowem w jakim zostaniemy zamknięci - czekamy, aby przedwieczorową porą sprawnie zrobić, to co powinno zostać zrobione. A następnego dnia pracę znów rozpoczniemy o 7.30, aby o 11 zejść na sjestę, którą każdy zagospodaruje według własnych upodobań. Byleby nic do tego nie mała policja. Albo Amnesty International.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz