poniedziałek, 17 września 2018

"Ghostalnd" (2018) - dom lękiem płynący

Są reżyserzy i “rezysezy”. Wiadomo to od dawna. Do tych pierwszych śmiało zaliczyć można Pascala Laugiera od lat konsekwentnie uganiającego się po gęsto zasianej trupami i legendami krainie horroru, gdzie trudno rzec coś oryginalnego, banalnie zaś łatwo stać się pośmiewiskiem w branży.


Kiedy niekompletna rodzina: matka z dwie córkami wprowadzają się do osobliwego wiejskiego domu należącego do ciotki dziewczynek, wiadomo, że coś pójdzie nie tak. Nie dlatego, że takie rozwiązanie wymusza konwencja gatunkowa - dom ten wprost stworzony został, aby działo się w nim więcej niż w innych.


Jego niekwestionowana tajemniczość podparta zastanawiającą i wywołującą lęk dekoracją, wręcz dopomina się, aby wprowadzić do niej nowe pierwiastki.
I tak właśnie się dzieję.
Nieoczekiwanie pechowa rodzinka - już wewnątrz nowej posiadłości - napadnięta zostaje przez osobliwy tandem, dla którego…


Boimy się mroku, czerni. W “Ghostland” groza czai się w kolorach. Dawno nie było filmu grozy, w którym obrazy byłyby tak pełne barw, a zdjęcia naładowana taką dynamiką.
Głównym atutem nowego filmu Laugiera jest nieprzewidywalność, która tak bardzo prędko pozwala głównym bohaterkom uciec od sztampy i wtórności, bo przecież oczywiste jest - nie tylko dla fanów kina grozy - że obrazów o domach terroryzowanych przez zwyrodnialców było więcej niż kilka.


Odwołania do Lovecrafta w filmie mogą nie wywołać entuzjazmu, bowiem w każdej możliwej sferze od dzieł Mistrza z Providence dzieli ostatni wymysł laugierowej fantazji głęboki dystans.


“Ghostland” jest produkcją o stabilnej konstrukcji operującą śmiało rozwiązaniami popularnymi w tego typu produkcjach, które jednak - dzięki finezji scenariusza - nie tylko są efekciarskie, ale i efektywne. Kameralną i brutalna opowieścią o uwolnionych ze snu koszmarach, mających to do siebie, że przydarzyć się mogą każdemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz