Pamiętam dokładnie dni, kiedy knajpiany archipelag Krakowa nabierał realnych, choć - jak dowodzili niektórzy - zbyt dosadnych kształtów, ale pamięć ta nie ma wpływu na świadomość, że dziś napisałbym tę powieść zupełnie inaczej. Nie zajmuję się jednak słaniem przypuszczeń i tworzeniem alternatywnych wersji swojej przeszłości, która - podobnie jak przeszłość innych oraz całej tej dziwnej cywilizacji, jakiej jestem częścią - nie jest podatna na modyfikacje. Może kiedyś, ale to już mnie raczej nie będzie dotyczyć.
Ci, którzy chcieliby wszystko uprościć i mieć podane na złotej tacy inkrustowanej brylantami czy innymi tam diamentami z pewnością domagaliby się - gdyby tylko starczyło im energii - abym możliwie jak najprościej opisał “Archipelag Rynek”, zatem tak właśnie na początku uczynię: to opowieść o piciu piwa, wieczornym zmaganiu się z nonsensem świata, o kilku znajomych, którzy w swoich samotnościach coraz dosadniej rozumieją, że miłość, jakkolwiek piękna w literaturze i w filmie, w rzeczywistości jest czymś jednak bardziej zagmatwanym.
Moi bohaterowie: wieczni chłopcy zawieszeni gdzieś między rzeczywistością niejednokrotnie dużych korporacji, a drobnymi i większymi pijaństwami coraz bardziej brutalnie poddawani presji dorosłości mimo wszystko trzymają się swojego chłopięctwa, cenią je znacznie wyżej niż bycie zdrowo naoliwionym trybem maszyny, której nie chcą być częścią, a mimo wszystko są i będą, bo tak już ten świat został zorganizowany i żaden bunt tego nie zmieni, ani żadna literatura nie przewartościuje.
Tym, którzy z kolei często zadają pytanie “dlaczego” odpowiem, że “Archipelag Rynek” jest moim właściwym debiutem - mimo iż realny debiut miejsce miał troszkę wcześniej - naiwno-sentymentalną twórczością młodzieńczą, pełną szczeniackich prawd, dekadenckich refleksji, zmagań się z odwiecznie zadawanymi w pewnym momencie życia pytaniami, na które odpowiedzi, jakkolwiek banalne, nierzadko wydają się być poza granicą pojmowania. Nie jest to jednak - jak sądzili niektórzy - próba sportretowania pewnej generacji, gdyż uważam, że nigdy żadnych generacji nie było, że są wyłącznie ludzie, którzy się rodzą, dojrzewają i umierają przy okazji przyglądając się zmieniającej się technice, bo człowiek od wieków nie ewoluował i nie sądzę, aby fakt ten miał podlec jakiejkolwiek zmianie.
“Po latach”, tak zatytułowałem dodatek do drugiego wydania “Archipelagu Rynek”, jeszcze chyba bardziej melancholijny i rzewny, literacko znacznie bardziej precyzyjny i spójny. Znów zabrałem czytelnika w przechadzkę po wieczornym Krakowie, gdzie wszystko jest możliwe i niemożliwe zarazem i dziwiąc się temu, bądź owemu spróbowałem utrwalić chwilę, która w swoim dobrym zwyczaju ma to, że jest, aby zaraz przestać istnieć.
Czytaj fragment powieści:
Kup powieść:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz