środa, 15 stycznia 2014

"Zniewolony" - przygoda niechciana

Bardzo nie mam pojęcia, czym jest niewola i jestem przekonany, że nie chciałbym się dowiedzieć, ale - tak to już przecież bywa - niczego nie mogę wykluczyć. Podobno  dziś także wykorzystuje się człowieka wbrew jego woli i są instytucje donośnym głosem świadczące o powadze problemu.
W 1841 roku Stany Zjednoczone wciąż były… a zresztą, jakie były, można się wywiedzieć samemu. Z pewnością nie sprzyjały Salomonowi Northupowi, który będąc wolnym człowiekiem w Waszyngtonie nagle i nieoczekiwanie stał się niewolnikiem na południu. Dlaczego? Bo ktoś mógł na tym zarobić. Po co? Żeby mógł napić się chociażby dobrej whiskey, bo nie od dziś wiadomo, że dobra lepsza jest od gorszej, a już zwłaszcza od najgorszej.  


Podczas dwunastu lat niewoli - film Steve’a McQueen jest ekranizacją wspomnień Northupa - biedny Salomon oderwany od swojej żony i dwójki dzieci przeszedł piekło zgotowane przez ludzi różniących się od niego kolorem skóry, choć dla niego samego oraz dla wielu innych nie była to różnica.  
Największe piekło, piekło piekieł, chciałoby się powiedzieć, spreparował mu niejaki Edwin Epps (Michael Fassbender), którego niewyczerpane pokłady mentalnego i fizycznego okrucieństwa wzbudzają w widzu wstręt zmieszany ze lękiem i obrzydzeniem, co nie zmienia w istocie faktu, że wszystko to samo czuł biedny Salomon w czasach, kiedy człowiek zdawał się być bardziej cywilizowany od swoich jaskiniowych protoplastów. Prawda, zdawał się być...

 
Dni zmieniały się w tygodnie, te stawały się miesiącami zastępowanymi przez kolejne bezwzględne lata, a zniewolony Samuel rzucany przez złośliwy los od jednego do drugiego pana nie potrafił dostrzec kresu swojej zdecydowanie niepożądanej wędrówki. Podczas dwunastu lat widział i przeżył wiele, a bezlitosny bat napędzany w ruch przez bezlitosnych dozorców zapisał się na jego ciele krwawymi głoskami, o których pamiętać miał już do końca swojego życia wypełnionego walką z niewolnictwem i wszystkimi za nim się opowiadającymi.


“Zniewolony” to kolejny doskonały obraz po choćby "Lincolnie", “Django” czy “Kamerdynerze”, w którym naród amerykański - w tym przypadku przy pomocy angielskiego reżysera (Steve McQueen) - zostaje skonfrontowany ze swoim historycznym odpowiednikiem skłonnym do wybuchów agresji, rażącej niesprawiedliwości, wojny secesyjnej oraz maniakalnej wręcz, lecz zupełnie niepotrzebnej nienawiści do ludzi charakteryzujących się innym kolorem skóry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz