W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia świat zelektryzowany został pojawieniem się nowego wirusa bezwzględnie niszczącego ludzki układ odpornościowy. Początkowa bezradność medycyny wobec niezachwianej potęgi choroby wydawała się być encyklopedyczna. W tym samym czasie teksański elektryk, homofob i hedonista, Ron Woodroof (Mathew McConaughey, do którego należał będzie ten rok także za sprawą zapowiadającego się genialnie, hipnotyzującego serialu “Detektyw”*) dowiaduje się, że dzieli szpitalną salę z równie śmiertelnie chorym na AIDS transwestytą (Jared Leto). I co mówi? “Wypierdalaj przebierańcu, bo ci gębę przemaluję”.
Wiele osób nie podniosłoby się już po rozmowie z lekarzem, podczas której zostaje wydany wyrok: najwyżej 30 dni do końca, proszę uporządkować swoje ziemskie sprawy. W końcu wieczność to nie taka głupia sprawa. Wiele osób, ale nie Woodroof, tak wielkim bowiem był egoistą, tak silna była jego wola i tak potężny był jego instynkt przetrwania, prawdopodobnie największy z egoizmów panoszących się po całej ziemi w każdej możliwej sferze łańcucha pokarmowego.
Nie poddał się Woodroof, nie ukląkł i nie zaczął szukać pomocy w transcendentalnych wymiarach: konsekwentnie, krok po kroku zaczął walczyć o każdą kroplę swojej toczonej śmiertelnym wirusem krwi w czym niezwykle pomocne okazało mu się naciąganie prawa, a konkretnie obowiązujących przepisów regulujących kwestie handlu lekarstwami oraz Rayon, która urodziła się chłopcem, mimo iż miała inne plany.
Ten zupełnie nieprzystający do siebie duet nie tylko desperacko zabiega o swoje życie, niesie pomoc innym pocałowanym przez śmierć, ale także próbuje zdyskredytować farmaceutyczną politykę państwa, która ich zdaniem nadaje się tylko na śmietnik, choć i to za mało powiedziane.
“Witaj w klubie” kanadyjskiego reżysera, Jeana-Marca Vallée z urzekającą konsekwencją próbuje zaprezentować - w oparciu o znane fakty, gdyż historia w filmie opowiedziana rozegrała się swego czasu w Dallas - wycinek życia człowieka, który czerpał z jego źródła wielkimi garściami.
Co najważniejsze, nie ma w tym filmie żadnego moralnego bełkotu na temat życia Woodroofa, które dyplomatycznie ujmując “można było tylko zaliczyć do kontrowersjnych i skłaniających do poważnych rozważań nad kondycją współczesnego człowieka”’. Jest za to kronikarska suchość podlana pozwalającym na głębszy dystans poczuciem humoru oraz tym niezłomnym przekonaniem, że każdy los swój - niezależnie od okoliczności - pochwycić może we własne ręce. Choćby się miało polec.
Rozważając o “Witaj w klubie” nie można zapomnieć o Mathew McConaughey'u, którego niebawem chyba zacznę określać najwybitniejszym aktorem współczesnym.
* Kilka słów o serialu "Detektyw": http://kaskiemwmur.pl/2014/01/detektyw-wejscie-hipnotyczne/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz