piątek, 16 maja 2014

"Syn Boży" (2014) - pochwała jednej drogi

Gdyby poprosić wszystkich znanych w historii cywilizacji bogów o podsumowanie ile razy zostało wypowiedziane jego imię, odpowiedzi z pewnością nie byłyby jednoznaczne. Oczywiście, o ile bogowie zechcieliby zająć się żmudnym podliczaniem, a nie swoimi z pewnością arcyważnymi boskimi rozgrywkami.

   
Historia syna dziewicy zaślubionej z Józefem została już opowiedziana wielokrotnie zarówno w świecie ruchomych obrazów, jak i słowa pisanego. W tym pierwszym na czoło zdecydowanie wysuwa się sześciogodzinne arcydzieło Franca Zefirelliego z roku 1977, "Jezus z Nazaretu", w drugim zaś odnotować warto opublikowaną w 1959 “Trylogię rzymską” Mika Waltari, która choć o życiu Jezusa nie opowiada bezpośrednio, gdyż jej akcja zaczyna się w dzień śmierci Króla Żydowskiego, to mówi wiele o jego czynach i działalności.




Tym razem za ekranizację życia tego, który nazwał się Synem Bożym wziął się Christopher Spencer, reżyser zafascynowany starożytnością, o czym świadczyć mogą dwa seriale: “Starożytny Rzym: wzlot i upadek Imperium” (2006) oraz “Biblia” (2013) w czasie której realizacji powstały także zdjęcia do “Syna Bożego”, co - rzecz jasna - wiązało się z budżetem.


Historia opowiedziana przez Spencera przy pomocy portugalskiego modela (Diogo Mordado) wcielającego się w tytułową postać rozpoczyna się w chwili spotkania Jezusa z Piotrem mającym w przyszłości stać się opoką nowej wiary i jej najzagorzalszym apostołem.
Dalej postępują sceny doskonale znane z Ewangelii zmierzając do spektakularnego finału: drogi krzyżowej oraz śmierci Jezusa w miejscu zwanym Gologotą, gdzie zgodnie z żydowską tradycją złożona została czaszka Adama.


Jezus w filmie został przedstawiony, jako człowiek łagodny i miłujący bliźniego w sposób prawdopodobnie nieznany żydowskiej społeczności oczekującej przyjścia Mesjasza z oczami utkwionymi w świętych pismach odrobinę przysłaniających rzeczywistość.


Jako rebeliant rozsadzający tradycyjny system od środka nie mógł znaleźć zrozumienia wśród obeznanych z pismem i prawem sadyceuszy dostrzegających w nim bezpośrednie zagrożenie dla zgromadzonej w ich rękach władzy, władzy niemałej, bo duchowej.
Los rebeliantów od tysiącleci jest niezmienny: albo ich skuteczność jest tak wielka, że obalają stare zastępując je nowym, które po latach dla innych rebeliantów stanie się zbyt stare, albo przegrywają ponosząc śmierć, choć niejednokrotnie fizyczna przegrana równała się z olbrzymim moralnym zwycięstwem. Przypadek Jezusa najlepszym na to dowodem.


“Syn Boży” jest filmem bardzo udanym, epatującym nieodłącznym tego typu produkcjom patosem w sposób przystępny i próbującym ukazać drogę pojedynczego człowieka, który z budzącą podziw konsekwencją nie zaparł, nie wyrzekł się samego siebie i swoich poglądów nawet w chwili, kiedy mógł już dostrzec swoją śmierć w oczach rzymskiego namiestnika, Piłata.   
Z tych powodów śmiało można stwierdzić, że w historii kinematografii pojawiła się kolejna udana ekranizacja dziejów człowieka, który - nie podlega to dyskusji niezależnie od przekonań religijnych - odmienił losy świata.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz