poniedziałek, 18 sierpnia 2014

"Starred Up" (2013) - "co się lampisz, dziwko?!"

Znają się jak mało kto Anglicy na dramatach obyczajowych, z których niejednokrotnie dowiedzieć się więcej można o problemach gnębiących wyspiarską społeczność, niż z pobierania zasiłku na dwunaste dziecko powołane na świat w pocie czoła. Nierzadko w niekorzystnych warunkach biometeorologicznych.


 Opowiadała już brytyjska kinematografia o najróżniejszych formach agresji: kibolskiej (“Hooligans”, “The Firm”, “Footbal Factory”), gangsterskiej (“Rise Of The Footsoldier”, “The Club”, “The Crew”), czy nastoletniej (“Harry Brown”).  
Tym razem David Mackenzie w swoim filmie “Starred Up” (“Przeniesiony”) zawędrował wspólnie z głównym bohaterem do więzienia, w którym agresja z przyczyn naturalnych bywa zarówno środkiem płatniczym, jak i sposobem na wyprowadzenie złych emocji gnębiących umysł, ciało i ducha.
Kiedy dziewiętnastoletni Eric Love (Jack O’Connell) zostaje przeniesiony do dorosłego więzienia nie okazuje należnego mu respektu: z agresją o mocy zbliżonej do bomby wodorowej ustanawia swoje prawo nie bojąc się nikogo i niczego, choć gdyby lepiej przyjrzał się w lustrze być może sam padłby ze strachu.


Nie jest młody Eric jedynym reprezentantem swojego rodu w więziennym gmachu. Od pewnego czasu wyrok odsiaduje tu także jego ojciec, Neville (Ben Mendelsohn), a jego reputację porównać by można do papieskiej, z tą tylko różnicą, że rzadko komu on błogosławi. Jest tu kimś, podczas gdy jego syn kimś chciałby się stać, choć najpierw trzeba wyjaśnić to i owo z rodzicem, bowiem tam gdzie razem siedzą stary z młodym, musi coś w końcu eksplodować.


Agresja Erica zrodziła się już przed laty, a pomóc w jej zwalczeniu ma grupa terapeutyczna prowadzona przez wolontariusza Olivera (Rupert Friend), który pośród osadzonych odnalazł swoje powołanie…


Powiedzieć, że “Przeniesiony” jest dobrym filmem to mało. Jest to bowiem doskonała próba przedstawienia losu człowieka wykreślonego na pewien czas ze społeczeństwa, ale i też przez społeczeństo okaleczonego, kulejącego systemu penitencjarnego, który w swych regulaminowych uogólnieniach nie dostrzega ludzkiej odrębności oraz determinacji pewnego altruisty w brudzie innych pragnącego jakby zapomnieć o brudach związanych z jego życiem, czy może nawet: zapomnieć o całym życiu, o jego beznadziejnym zmechanizowaniu, ogłupiającej rutynie i wyniszczającym upływie czasu.


Nie ma przecież miejsca bardziej przystosowanego do egzystencjalnych rozważań, niż więzienie, gdzie człowiek w pewien sposób każdego dnia ginie i rodzi się na nowo, a ta sama ściana celi ma mniej więcej tyle samo do powiedzenia, co dwadzieścia cztery godziny wcześniej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz