W 2014 na ekranach telewizorów zdetonował się znakomity serial “Detektyw” wykreowany przez Nica Pizzolatto, w którym główne role powierzono Woody Harrelsonowi oraz Mathew Macconaughey’owi. Z pewnością wielkim entuzjastą serialu musiał być hiszpański reżyser Alberto Rodriguez, który ze złem postanowił zmierzyć się w sugestywnym obrazie “Mokradła” zrealizowanym w sennej, małomiasteczkowej rzeczywistości opanowanej przez bagna, ptaki oraz mordercę rozsmakowanego w młodości.
Widz przeniesiony zostaje do Hiszpanii roku 1980, która wciąż nie może podnieść się po śmierci Franco: jedni nazywają go bohaterem, inni przyrównują do Hitlera. Wstrząsa państwem fala strajków i niepokojów społecznych. Ludzie żądają i wychodzą na ulicę również w małych, otoczonych mokradłami miasteczkach, gdzie każdy zna oddech każdego, śmierć bywa zarówno tragedią, jak i świętem, a jedyną atrakcją jest wino, gin oraz sezonowe wesołe miasteczko.
W takich realiach pewnego dnia do domu nie wracają dwie nastoletnie dziewczyny. Do wyjaśnienia ich zaginięcia zostaje wysłanych dwóch, nie pracujących wcześniej ze sobą policjantów. Przygrywa ich poczynaniom oniryczna muzyka przywołująca na myśl dźwięki z obrazów Nicolasa Winding Refna, która sącząc się gdzieś ponad głównymi bohaterami i pięknymi pejzażami nie wróży niczego dobrego.
Dość szybko odnajdują śledczy ciała nastolatek stwierdzając ze smutkiem, że przed śmiercią ktoś musiał zadać im potworne cierpienie. Z impetem rozpoczęte dochodzenie prowadzi policjantów od bezdroży do mokradeł, od mokradeł w nieznane, od nieznanego z kolei do pierwszych podejrzanych oraz do stwierdzenia faktu, że ciężko będzie znaleźć innych…
“Mokradła” Rodigeza wyraziście i przekonująco opowiadają historię morderstwa niedoskonałego - jak każda zresztą zbrodnia. Nie jest to jednak zabawa wzorowana na popularnych produkcjach amerykańskich - morderca nie prowadzi żadnej gry z policją, pozostaje w cieniu, niewidoczny. Niczym duch przywoływany jest w zeznaniach świadków, w rozmowach między śledczymi. Istnieje, jakby go nie było. Zdaje się zapowiadać kolejną śmierć: minuta po minucie coraz bardziej wikła widza w sprawę, która musi mieć przecież jakieś racjonalne wytłumaczenie, za którą kryć musi się rzeczywista postać, a nie majaka z wieszczych snów jednej z przesłuchiwanych.
Nie ma w tym filmie miejsca na śmiech, żarty między śledczymi - są za to tajemnice, także skrywane przez nich samych. I przeszłość, którą ciężko ocenić, przeszłość brutalna i krwawa. Pomimo iż filmowi mieszkańcy usytuowanego nad mokradłami miasteczka pragną uciec z niego w szeroki i wielki świat, reżyser przedstawił je z takim pietyzmem i namaszczeniem, że aż chce się natychmiast tam pojechać i odnaleźć piękno natury wśród której schronienie znalazło - podobnie jak w “Detektywie” - wszechpotężne zło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz