piątek, 20 czerwca 2014

"Anioł Śmierci" (2013) - spotkanie z grozą

Był sobie raz pewien człowiek, który stwierdzając, że tyfus należy eliminować, nie leczyć na samym początku swojej “kariery” lekarza obozowego posłał do komór gazowych ponad tysiąc Romów mogących - gdyby dano im taką możliwość - zeznać pod przysięgą, że rozkazu o ich eksterminacji nie mogła wydać istota ludzka. 

Joseph Mengele
Człowiek, któremu głos prawdopodobnie nie zadrżał podczas wydania okrutnego polecenia był tak naprawdę Aniołem Śmierci, choć nosił imię nadawane ludziom, Joseph, po rodzicach zaś przyjął nazwisko Mengele, a dyplom lekarza uzyskał w roku 1935.
Powstało raz sobie państwo Izrael, a jego władze pamiętając i nie chcąc zapomnieć rozpuściły po świecie - głównie po Ameryce Południowej - agentów mających wytropić wszystkich tych, którzy podczas II wojny światowej zdecydowali się na nowo napisać definicję masowej zagłady. 
W roku 1960 państwo Izrael przy pomocy Instytutu do Spraw Wywiadu i Zadań Specjalnych sprawiło, że na lotnisku w Tel Awiwie na pokładzie samolotu linii El Al znalazł się niejaki Ricardo Klemente, szerzej znany światu jako Adolf Eichmann, jeden z architektów ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej.    

Adolf Eichmann
Musiał przebywający wtedy w Argentynie Joseph Mengele oglądać doniesienia o brawurowym pojmaniu przez Mosad swojego kolegi, co nie przeszkodziło mu jednak w kontynuowaniu "badań" rozpoczętych w Auschwitz-Birkenau. Opowiada o tym przejmująca argentyńsko-hiszpańsko-francusko-niemiecko-norweska produkcja filmowa.


Żyła raz sobie w Argentynie roku 1960 Lilith, dwunastoletnia, pełna pogody ducha oraz niezwykłej energii dziewczynka, która będąc najmniejszą w swojej klasie powszechnie nazywana była karzełkiem, co bardzo ją frustrowało.

Mengele i Lilith
Pewnego dnia jednak los sprawił, że w hotelu prowadzonym przez jej rodziców pojawił się lekarz i obiecał, że dzięki swojej sztuce sprawi, że dziewczynka urośnie ucierając nosa wszystkim prześmiewcom. Metoda jaką miał zastosować była wprawdzie eksperymentalna, jednak za powodzenie kuracji ręczył on sam, doktor Joseph, tzn. doktor Hans, gdyż faszystowski specjalista od zwiększenia ciąż mnogich i okrutnych doświadczeń m.in. nad bliźniakami nie mógł ze zrozumiałych względów używać prawdziwego nazwiska.

Śmierć i dziewczynka
Niezwykłość “Walkody” przejawia się w jej leniwej narracji sączącej się w realiach małej argentyńskiej miejscowości, gdzie w cieniu rządów Juana Peróna schronienie znajdowali poszukiwani na całym świecie nazistowscy zbrodniarze wojenni.  
Mimo wolno zmierzającej do finału akcji w każdej scenie, w każdym niemal ujęciu czuć obezwładniający niepokój: oto bowiem Anioł Śmierci mający na dłoniach krew tysięcy ofiar z godnym podziwu zaangażowaniem próbuje zbliżyć się do argentyńskiej rodziny, jednak działań jego nie dałoby się nazwać bezinteresownymi.  


Budzi grozę kontrast między wchodzącą w życie uroczą i ujmującą dwunastolatką chłonącą rzeczywistość z szeroko otwartymi oczami, a upiorem z obozowego krematorium - tam bowiem Mengele miał salę, gdzie przeprowadzał sekcje zwłok - stającym się nagle odpowiedzialnym za jej rozwój fizyczny. Wyrachowanie igra tu z dziecięcą naiwnością, premedytacja z zaufaniem i niby wszystko jest wspaniale: mamy Piękną, mamy Bestię, jednak to nie jest, powtarzam: to nie jest bajka.  



“Anioł Śmierci” - bo pod taki tytułem funkcjonuje “Wakolda” w polskiej dystrybucji - w reżyserii Lucii Puenzo, ze świetnymi rolami Álexa Brendeműhla (Mengele) oraz Natalii Oreiro (Eva, matka Lilith) jest bardzo sugestywną filmową wariacją na temat pobytu Mengelego w Argentynie oraz próbą psychologicznego sportretowania człowieka, który w istocie będąc wcieleniem ostateczności uznawał swoje zbrodnie za “misję”, a budzące grozy eksperymenty za “medycynę”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz