środa, 15 lipca 2015

"Mleko" (2008) - będzie dobrze? Może...

Pozbawiona wszelkich manier, formalnych zabiegów oraz udziwnień: prosta, jak życie, o jakim opowiada - tak najłatwiej podsumować można turecką produkcję z roku 2008 wyreżyserowaną przez Semiha Kaplanoğlu. 


“Mleko”, pierwsza część kameralnej trylogii rozgrywająca się w jednej z malowniczych wiosek anatolijskich opowiada historię wkraczającego w dorosłość Yusufa, z powołania poety zmuszonego do prowadzenia mleczarni z owdowiałą matką, Zehrą, a także do zgłoszenia się na wojskową komisję lekarską, aby wcielony do armii mógł - gdyby zaszła potrzeba - bronić idei zaszczepionych przez pogromcę Imperium Osmańskiego, wielkiego Ojca Wszystkich Turków, Mustafę Kemala.  
Niewiele dowiedzieć się można - podobnie, jak w wielu innych tureckich produkcjach mierzących się odważnie z życiem samym w sobie - z listy dialogowej “Mleka”, gdyż słowa wypowiadane przez bohaterów filmu nie mówią nic, prócz tego, co mają w swej prozie wyrażać. I wielkie to szczęście, olbrzymi plus, gdyż kamera uparcie śledząca koleje losu młodego Yusufa i jego matki mówi widzowi więcej niż słowa, potwierdzając, że kino tureckie bardziej stawia na obraz niż słowo. Bohaterowie nie mówią tu Proustem, nie mają recept na życie, a zwłaszcza na to, jakie wiodą; nie chcą zbawiać świata i szczęśliwie brak tu dramatu zamkniętej w ciele mężczyzny kobiety, która marząc o zapaśniczej sławie zmuszana jest przez chorego na raka ojca do regularnego uczęszczania do kółka baletowego prowadzonego przez jej brata zmieniającego się przy pomocy kuracji hormonalnej w kobietę.    


Jest za to cisza i spokój, monotonia codzienności, jednoczenie gloryfikowana i przeklinana, tej codzienności, która ciężkim wyzwaniem bywa zarówno dla wrażliwej duszy poety, jak i targanej samotnością wdowy tęskniącej ze względu na młody wiek za uczuciem silniejszym niż potrzeba obejrzenia wieczornych wiadomości.. Wolno suną kolejne takie same dni, a widz w pewnym momencie wiedziony niejasnym przypuszczeniem stwierdzić może trwożliwie w duchu, że jego dni w swej takosamości nie różnią się od tych zaprezentowanych przy pomocy tureckiej kamery filmowej.  


Przede wszystkim znaleźć można w “Mleku” konfrontację młodości i niedojrzałości z surowymi strukturami rzeczywistości, która jakkolwiek zachwycić się może pięknem dojrzewającej poezji Yusufa, tak przede wszystkim będzie próbowała udowodnić, że poetą owszem, być można, najpierw jednak należy opłacić rachunki, co więcej, zdobyć odwagę, aby tego dokonać, gdyż dla poety zadanie to o wiele cięższe niż - dajmy na to - dla właściciela salonu gier losowych.  
Yusuf ma tego świadomość i dlatego cierpi, a robi to tak sugestywnie i przekonująco, że widz - jeśli tylko zachwycił się specyficzną turecką narracją - cierpiał będzie wraz z nim, marząc jednocześnie, aby poeta z całej tej kabały nazywanej życiem wyszedł obronną ręką. Nie boli go jednak nawet własna twórczość inspirowana pięknymi oczami pewnej dziewczyny, lecz raczej wszystko to, od czego próbować można na jej skrzydłach uciec - codzienność.   
A dalej?, zapytał z pewnością niejeden widz po seansie, co dalej? Dalej będzie następny poniedziałek… Może czasem jakiś wiersz… też... 
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz