Są społeczności, gdzie słowo głowy rodziny jest najważniejsze. Mogłaby coś o tym powiedzieć kilkudziesięciomilionowa społeczność sikhów, którzy nazywając Boga wieloma imionami próbują żyć nie wyrządzając krzywdy sobie i innym. Czasem i wśród nich - jak i wśród wszystkich wspólnot na całym świecie - ktoś marzy o czymś więcej niż może uzyskać i nie godząc się z takim stanem rzeczy mówi marzeniom: spełnijcie się, gdyż taka jest moja wola.
Niestety, nie wynika z tego nic dobrego.
Niestety, nie wynika z tego nic dobrego.
Akcja “Baśni o samotnym duchu” rozpoczyna się w 1947 roku w Pendżabie rozdzielanym na dwie części - pakistańską i indyjską. Rodzina Umbera Singha (Irrfan Khan) wraz z wieloma innymi mieszkańcami zostaje zmuszona do opuszczenia swojego domu i rozpoczęcia nowego życia w indyjskiej części prowincji.
Oprócz tego, że jest Umber Singh głęboko wierzącym sikhem i trzy dziewczynki wołają do niego tato, całym swym ojcowskim sercem marzy, aby żona ofiarowała mu w końcu upragnionego syna. Niestety, czwartemu dziecku również nie dane będzie przywdziać turbanu. Nie dostrzega jednak tego Umber Singh, co więcej, nie godzi się z tym i obwieszając światu, że doczekał się w końcu wytęsknionego potomka rozpoczyna przysposabiać go do męskiego życia.
I tu rozpoczyna się dramat Kanwara (Tillotama Shome), bo takim imieniem zaczął się do “chłopca” zwracać jego szczęśliwy ojciec.
Choć dzieciństwo “chłopca” pełne jest śmiechu i beztroski, unosi się nad nim widmo przyszłych nieszczęść i tragedii związanych z rolą, jaką mężczyzna pełni w każdej społeczności o jakiej kobieta pojęcia mieć żadnego nie może. Ciężko wymagać przecież od niej, aby poczęła nowe życie...
Z niepokojącą zawziętością wychowuje ojciec przyszłego “mężczyznę” nie cofając się przed podjętą decyzją, nawet w chwili, gdy między udami dwunastoletniego “syna” pojawia się pierwsza krew zwiastująca przyszłe nieszczęścia.
Dramat przemienia się w tragedię w chwili, gdy dorosły już “mężczyzna” zostaje zmuszony związać się węzłem małżeńskim z piękną dziewczyną nieświadomą tego, co sprokurował dla niej los za sprawą przyszłego teścia. Nie słabnący upór Umbera Singha sprawia, że to, co rozpoczęło się wraz z urodzinami jego “syna” trwać będzie dalej ku rozpaczy zamkniętej w męskim ciele kobiety.
Z niezwykłym ciepłem i wrażliwością opowiada w swym filmie Anup Singh niełatwą przecież opowieść o uporze być może przypisanym ojcostwu, który jednak przekroczył wszelkie dopuszczalne granice, wypaczając reguły rządzące światem i życiem.
Nie gani jednak reżyser żądającego zbyt wiele ojca, jednak cierpliwie ukazuje, jak jego osobisty dramat przekuł się w tragedię innych, jak jego egoizm podparty autorytetem ojca spalił szczęśliwą niegdyś rodzinę, tak że głos który słyszy się na początku filmu, głos starego Umbera Singha wspominającego minione dni, przypomina mowę człowieka, który w życiu doświadczył wszystkiego.
A ze śmiercią jest na ty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz