piątek, 13 grudnia 2013

Linia frontu: Piekło jest w niej

Wojna częściej jest absurdem, niż tylko nim bywa. Przekonali się o tym uczestnicy wielu militarnych zmagań, a już zwłaszcza bohaterowie domagającej się owacji na stojąco południowokoreańskiej produkcji Front Line, dla których wspomniany absurd stał się dniem powszednim nie chcącym przemianować się w dającą wytchnienie noc. 
Film opowiada historię pewnego ważnego strategicznie wzgórza przez ponad dwa lata zmieniającego zarządcę na drodze tych samych wojennych podchodów okraszonych setkami, tysiącami poległych wypełniających świętą misję zleconą im przez rokujące przy zielonym stole rządy.



Porucznik Kang Eun-pyo zostaje przeniesiony dyscyplinarnie, jako oficer śledczy w rejon wzgórza, o którym już się tu wspomniało i dalej z pewnością nie pozostanie się wobec niego obojętnym. Ma wyjaśnić sprawę północnokoreańskich listów dostających się na południe pocztą wojskową oraz przybliżyć przełożonym okoliczności śmierci kapitana kompanii Aligator uśmierconego pociskiem z broni używanej przez południowokoreańskich oficerów. 
I tu zaczyna się Piekło. 
Ale Piekło nie może być gorsze, przemawia jeden z bohaterów filmu, porucznik Kim Soo-hyeok sumując czas swojej walki uświęcanej desperacko mocą wojennych rozkazów oraz starym jak świat systemem awansów i odznaczeń. 



Piekło w strefie nadgranicznej wyglądało prosto, choć przeżycie w jego strukturach wprawiłoby w zakłopotanie najbardziej medialnych magików od sztuki survival: wzgórze domagające się zdobycia było zdobywane, obsadzane przez jednych, a jako, że pozostawało ważnym w toczących się negocjacjach o zawieszeniu broni, bardzo prędko było odbijane przez drugich i wszystko wskazywało na to, że gdyby w konflikcie brali udział trzeci, oni także chcieliby coś ze wzgórza uszczknąć, rzecz jasna, dla chwały swojego rządu, swoich generałów i przyszłych honorów, szkoda, że najczęściej pośmiertnych. 



Jest w Piekle rozpacz i strach, jest też śmierć i nienawiść, ale gdzieś obok przycupnęły inne, przeciwne pojęcia i bełtając się desperacko w bitewnym kotle próbują dojść do głosu. I dochodzą, ale tylko po to, aby natychmiast zostać przez rozmach Piekła zagłuszonym. Toczy się zatem maszyna wojenna krusząc kolejne kości, największe jednak rany pozostawiając na psychice żołnierzy coraz bardziej wymęczonych absurdem wzgórza, które samo już nie wie do jakiego kraju chciałoby przynależeć. 



Mnogość wątków, liczba mniej lub bardziej zawoalowanych powiązań między głównymi bohaterami z pewnością wywołała słuszne zdumienie w Stowarzyszeniu Amerykańskich Scenarzystów uporczywie walczącym z kryzysem poprzez domaganie się wyższych stawek za nierzadko ponadczasową pracę hollywoodzkich iluzjonistów. 
Front Lines nie jest dziełem domagającym się polecenia, lecz POZYCJĄ OBOWIĄZKOWĄ nie tylko dla miłośników dramatów wojennych, ale też i dla każdego zdolnego do przekłucia balonów swoich refleksji, które choć świata nie zmienią, wciąż skutecznie oddzielają nas od – dajmy na to – krowy swego czasu zmuszającej do głębokich rozważań jednego z najwybitniejszych prozaików polskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz