czwartek, 12 grudnia 2013

Mój przyjaciel wróg - idealizm w wersji bliskowschodniej

Piękny jest świat idei stojący w twardej opozycji do surowej rzeczywistości opierającej się w znacznej mierze na sporach i waśniach. Doskonale wie o tym tak bardzo mnie interesujący Bliski Wschód, prawdopodobnie najbardziej zapalny rejon świata, gdzie od lat ścierają się różne poglądy i filozofie, a koniec tych utarczek pozostaje poza granicami ludzkiego postrzegania, choć nie można wykluczyć, że jacyś szamani wiedzą o nim znacznie więcej.


Dlatego wielce sobie cenię francusko-brytyjsko-izraelską kooperację filmową z 2012 roku, która postanowiła wyczarować światło w ciemności zbrojnego konfliktu libańsko-izraelskiego z początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku i wlać w serce widza podniosłą nadzieję i wiarę, że człowiek może być człowiekowi człowiekiem nawet, a właściwie: zwłaszcza w sytuacjach dalekich od rutyny codzienności.
Zasadnicza akcja filmu rozpoczyna się, kiedy izraelski samolot zostaje zestrzelony nad terytorium Libanu, a jego pojmany w niewolę pilot, Yoni, zostaje osadzony w niewielkiej celi, gdzie bardzo prędko nabiera statusu bardzo ważnego więźnia.  


Los zechciał, aby jednym z jego wartowników został mały Palestyńczyk z obozu uchodźców wzdychający wraz ze swoją rodziną za ojczystym krajem. Fahed, bo takie imię otrzymał od rodziców ma prawo nienawidzić odwiecznego wroga - w końcu to bomba zrzucona z izraelskiego samolotu uczyniła męczennikiem jego ojca owładniętego jedną ideą: zasadzenia oliwnego drzewka w swoim starym palestyńskim domu.


Pewnego dnia Yoniemu udaje się oswobodzić z celi i przy pomocy sprytu oraz rozwiązań siłowych podejmuje długą podróż powrotną do Izraela. W wyniku pewnych okoliczności jego brawurowa eskapada zyskuje nieplanowanego towarzysza, który z uporem godnym największych herosów czepia się rękawa byłego więźnia i przy pomocy dziecięcego sprytu pomaga mu w planach będących poniekąd także i jego. Yoni w zamian za chłopięce wsparcie deklaruje się doprowadzić Faheda do miejsca, gdzie mógłby ojcowskie marzenie zrealizować, przy czym jasno podkreśla, że na mapie świata nie istnieje państwo Palestyna.  

    
I oto wędrują wspólnie dwaj odwieczni wrogowie w stronę Ziemi Izraela, a każdego wiedzie inna motywacja: żołnierz tęskni za żoną, chłopiec marzy o spełnieniu woli ojca dźwigając ze sobą niewielkie oliwne drzewko wcześniej pieczołowicie przez seniora pielęgnowane.
Niezwykły jest upór Faheda w dążeniu do celu, podobnie jak nieprzejednana jest postawa Yoniego, a każdy przebyty wspólnie kilometr zbliża tych dwóch oponentów i wiąże więzami znacznie silniejszymi od polityki...


Ktoś mógłby powiedzieć, że wyidealizowanie tego obrazu dalekie jest od rzeczywistości i z pewnością można by przyznać mu rację, bo przecież momentami po dziecięciemu myśli Eran Riklis, reżyser obrazu “Mój przyjaciel wróg”. Od siebie dodałbym jednak, że pewien przerost w sztuce filmowej, która sama w sobie jest przecież niczym innym jak wyrażaniem najbardziej niedościgłych marzeń i żądań, jest wysoce pożądany w świecie opanowanym przez niedoskonałość sprowadzającą największe choćby idee na manowce rynsztoków.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz