wtorek, 10 grudnia 2013

Stalingrad był kobietą

Specyficzne jest kino rosyjskie: bywa toporne i siermiężne, ale pamiętać należy, że jest kinem rosyjskim, a rosyjska dusza potrafi być szeroka, wręcz nieskończona. I takim właśnie jest kolejny obraz Fiodora Bondarczuka, wysokobudżetowy “Stalingrad”: nie mogącym znaleźć końca zachwytem nie tyle nad nie dającym się podważyć heroizmem obrońców wielkiego miasta, ale pochwałą kobiecej niezłomności, hołdem dla czystego nastoletniego serca uwikłanego w koszmar i bezsensowność zbrojnego konfliktu.


Wielką fascynację kobiecością ukazał Bondarczuk już w “9 kompani”, gdzie w głęboko emocjonalny sposób sportretował Królewnę Śnieżkę, młodą dziewczynę swobodnie interpretującą moralne normy, w filmie podniesioną do rangi Wielkiej Oblubienicy gotowej ciałem swym rozgrzać nierzadko jeszcze nierozdziewiczonych młodych żołnierzy gotujących się na afgańską rzeź. Przecież miłosna scena - jeśli w taki sposób ją można w ogóle nazwać - z udziałem Królewny Śnieżki oraz nieopierzonych gołowąsów wymyka się wszelkim próbom usystematyzowanego zachwytu!  


Słyszałem - bo nie czytałem - że mnóstwo recenzenckich robotów wysypało popiół i gruz na atakowany przez hitlerowską armię Stalingrad, któremu w filmie, owszem, nie brak patosu, jednak mierzyć się z problemem masowej śmierci bez jego udziału to na pewno nie najłatwiejsze zadanie. Patos ten jednak nie jest tak nachalny, jak przekonują roboty, jednak błędne byłoby jego kronikarskie nie odnotowanie.
Czorci z robotami, mówię, i kieruję swoje myśli z powrotem do Katii, pierwszoplanowej bohaterki "Stalingradu", której jedyną winą było to, że mieszkała w domu znajdującym się w strategicznym punkcie dla obu walczących stron i za nic nie chciała go opuścić niezależnie, kto nim władał: czy władczy niemiecki oficer zniesmaczony dziwnością wojennych zmagań czy heroiczny rosyjski kapitan zdolny do największych poświęceń w imię Sprawy.  


Są w “Stalingradzie” pełne dynamizmu i barw sceny batalistyczne, jakich nie powstydziliby się najwięksi hollywoodzcy magicy, ale najbardziej ujmującą jest naiwność narracji ograniczająca się do próby sportretowania dwóch zmagających się stron bez udziału nadętych zabiegów formalnych: to kino surowe, jak surowy może być kieliszek wódki zagryziony skórką chleba na rosyjską modłę. 



To celebracja krwi, potu i łez wydzieranych przez bitewny zgiełk z ciał nieznanych sobie ludzi rzuconych przez jak zwykle ślepy i pijany Los w sam środek wojennej zawieruchy, gdzie pomimo wszechobecnego okrucieństwa i bezpardonowości znalazło się miejsce na godność. I celebrację urodzin Katii, jedną z piękniejszych scen w filmie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz